7 / 10
Marcin Budyn
Próby łączenia muzyki rockowej i symfonicznej podejmowano już od dawna, żeby wspomnieć chociażby prekursorskie zapędy Jona Lorda i //**Concerto...**// **Deep Purple**. Pod koniec lat 90. temat jednak stał się nadzwyczaj modny za sprawą płyty //**S&M**// **Metalliki**, po którym cała rzesza rozkochanych w heavy metalu fanów odkryła w sobie podziw dla muzyki symfonicznej. Tak więc nie było zbytnim szokiem, kiedy we współpracy z Melbourne Philharmonic Orchestra wyzwanie podjął zespół Gene'a Simmonsa i Paula Stanleya.
Pomysł napawał pewnym sceptycyzmem, choć udany mariaż obu muzycznych światów przedstawił trzy lata wcześniej zespół **Scorpions** również przecież grający na co dzień prostego, melodyjnego hard rocka. O ile jednak wcześniejszy pomysł z akustycznymi aranżacjami pokazał fajną stronę utworów **Kiss** i był bardzo pozytywny, o tyle orkiestra wydawała się niezbyt pasować do charakteru **Kiss**, wszak sami muzycy wielokrotnie podkreślali, że **Kiss** to po prostu rockandroll, bez zbędnej, górnolotnej filozofii. Tymczasem...
Występ podzielony jest na trzy części. Pierwsze sześć utworów zagrane jest przez sam **Kiss**, jest prosto, głośno i do przodu i zaiste jest to godny kontynuator serii "Alive". Sześć mocnych, krwistych utworów na czele z //Deuce// i //Strutter// robi wrażenie. W drugiej części robi się balladowo, akustycznie i do grania włącza się orkiestra smyczkowa. Jest to wręcz wymarzona okazja by nagrać "na żywo" z prawdziwymi smykami słynną balladę //Beth//. Do repertuaru trafiły też podobnie jak na //**Kiss Unplugged**// rzadko grane na koncertach //Goin' Blind// i //Sure Know Something//, wykonano też //Shandi//.
Gwoździem programu miała być część trzecia, jednak tutaj zastosowano proste rozwiązanie: zespół gra w zasadzie swoje, a orkiestra się podporządkowuje rockmanom, zbytnio nie ingerując w utwory, starając się nieco wzbogacić brzmienie i wzmocnić moc ognia. Kiedy się ogląda ten koncert na DVD wrażenie jest znacznie lepsze - widzimy to wielkie, barwne, efektowne "kissowe" show, natomiast kiedy ograniczamy się do samego słuchania, ten symfoniczno-rockowy kocioł momentami bywa męczący. Są jednak ciekawe momenty, są fajne urozmaicenia podczas galopady w //Love Gun//, dzięki orkiestrze czuć wręcz piekielny ogień w //God of Thunder//, //Black Diamond// brzmi niezwykle potężnie i doniośle, z kolei zaśpiewana z wykorzystaniem dziecięcego chóru kompozycja //Great Expectations// czekała chyba od 1976 roku na taki występ. Na koniec oczywiście jest huczna zabawa przy //Rock and Roll All Nite//.
Całkiem nieźle wyszedł ten projekt, chyba powyżej oczekiwań, ale nie oszukujmy się, to jest po prostu solidny koncert **Kiss** wzbogacony dobrze przygotowaną orkiestrą symfoniczną, a nie jakieś wiekopomne rockowo-symfoniczne dzieło.
Data dodania: 06-11-2012 r.