5 / 10
Marcin Budyn
Rok 2012 zamiast końca świata przyniósł nowe płyty dwóch legend amerykańskiego ciężkiego grania. Legend, które swoje poprzednie płyty z własnym, premierowym materiałem nagrały naście lat temu. Chodzi oczywiście o **Van Halen** i **Aerosmith**. Żadna z tych płyt mnie specjalnie nie zachwyciła, jednak o ile **Van Halen** jakoś się broni, to płytą noszącą buńczuczny tytuł //**Music from Another Dimension!**// jestem mocno rozczarowany.
**Aerosmith** to na pewno zespół szczególny. Trudno nie lubić ich superhitów z przełomu lat 80. i 90., trudno nie doceniać ich mocnych, drapieżnych hard rockowych dokonań z lat 70. Tym razem mam jednak wrażenie, że album jest nagrany na siłę, jakby zespół koniecznie chciał zdążyć wypuścić na rynek resztki niewykorzystanych jeszcze pomysłów. I nic tu nie pomoże udział całej rzeszy muzyków gościnnych na czele z Julianem Lennonem i Johnnym Deppem (poza tym, akurat w przypadku tej dwójki z "nazwiskami" udział jest i tak symboliczny). Wyeksponowany za to jest udział zwyciężczyni czwartej edycji programu American Idol Carrie Underwood w piosence //Can't Stop Loving You//, śpiewającej w duecie ze Stevenem Tylerem. Skoro o wokalistach mowa to mamy na albumie aż dwa utwory śpiewane przez Joe Perry'ego (//Freedom Fighter//, //Something//). Gitarzysta w zasadzie jednak wybitnym śpiewakiem nie jest.
Najlepiej sprawdza się repertuar nawiązujący do tego co zespół nagrywał w latach 70. Czyli zadziorne, surowo brzmiące, rockowe granie. Przede wszystkim mam tu na myśli pełen energii //Street Jesus// generujący podobne, przyjemne wibracje jak materiał z udanego albumu //**Honkin' on Bobo**//. Starymi czasami pachnie też oparty na skocznym gitarowym riffie //Out Go The Lights//. Jest tu i trochę fajnych gitar i wrzeszczący, stary, dobry Steven Tyler. Urozmaiceniem są żeńskie chórki i partie instrumentów dętych, podobnie zresztą jak w pogodnym, skocznym //O Yeah//, gdzie mamy przyjemny, staroświecki klimat i ciekawą solówkę gitarową, również w starym stylu.
Zepsuty został za to potencjał otwierającego płytę utworu //LUV XXX//, gdzie dobrze nastraja do słuchania pulsujący riff gitarowy, jednak mimo słyszalnego "aerosmithowego" feelingu melodie są krótko mówiąc do bani... Całkiem nieźle wypada za to singlowy //Legandary Child//, wpadający w ucho energetyczny numer. Choć i tak nie wyobrażam sobie, by którykolwiek utwór z tego albumu miał wyrzucić z koncertowego repertuaru grupy któryś ze znanych i lubianych klasyków. Po stronie pozytywów można ewentualnie odnotować też niezłe, zadziorne numery: //Lover Alot// i wspomniany już //Freedom Fighter//.
O pomstę do nieba woła za to poziom ballad. Przypomina mi to historię **Scorpions**, którzy podobnie jak **Aerosmith** podbili przed laty świat prywatek nagrywając kilka wyjątkowo udanych rockowych przytulańców, potem jednak zaczynając masową produkcję ckliwych ballad uczynili z nich najsłabsze ogniwa swoich albumów. Tutaj podobać się może co najwyżej patetyczny, uszlachetniony partiami smyczkowymi //Another Last Goodbye//. Najgorzej wypada zaś napisany przez Diane Warren ckliwy do mdłości //We All Fall Down//. Cóż, ta kompozytorka wspomogła swoimi kompozycjami kilku rockowych herosów (zwłaszcza po sukcesie znanego doskonale fanom **Aerosmith** megahitu //I Don't Want To Miss a Thing//) i raczej chwały ich dorobkowi twórczemu nie przyniosła. Mamy też trochę country w nawet przyjemnym, wspomnianym wcześniej //Can't Stop Loving You//, gdzie jednak dodatkową, niepotrzebną porcję lukru dodaje Carrie Underwood.
Trochę nie udał się ten płytowy powrót rockowych gigantów z Bostonu, choć pewnie i tak wielu fanom wystarczy niepowtarzalny głos Stevena Tylera i kilka wpadających w ucho melodii by poczuć muzyczną ekscytację.
Data dodania: 09-03-2013 r.