Encyklopedia Rocka

10 / 10

Paweł Tkaczyk

Tego wydawnictwa w historii **Riverside** byłem chyba ciekawy najbardziej. Po wymęczonej trylogii //Reality Dream//, przyszedł czas na uwolnienie od ciasnej tematyki w warstwie tekstowej, jak i muzycznej, i tak cztery lata temu muzycy zaprezentowali ciekawe, ale pozostawiające niedosyt //**Anno Domini High Definition**//. Czuć było, że z jednej strony grupa boi się opuścić swój styl, dzięki któremu zyskała sławę, a z drugiej, że chce pokazać coś nowego. Takie rozdarcie przyniosło nie do końca zadowalający efekt. Tak więc wieść o pierwszej od 2009 roku płycie mocno elektryzowała. Piąta duża płyta zachwyca kapitalną atmosferą kompozycji. Mamy tym razem do czynienia z raczej łagodniejszym obliczem grupy. Jednoznacznie Duda i spółka pokazują, że nieprędko zrezygnują ze swojego charakterystycznego, progresywnego stylu opartego na delikatnym wokalu, sporej dawce melancholii, przeplatanej mocnym uderzeniem przyprawionym organami Hammonda, oraz długich, nastrojowych kompozycji. Takie kompozycje jak //We Got Used It// czy //Deprived// wprawiają w cudowny, melancholijny nastrój i pozwalają pozbyć się jakichkolwiek zmartwień czy stresów. Nastrój zbudowany na delikatnej grze i wokalu wprawia momentami wręcz w osłupienie. Takich dźwięków jest tutaj zdecydowanie więcej, niż tych ciężkich, znanych chociażby ze znakomitego //**Second Life Syndrome**//. Grupa bardzo często przywołuje prawdziwych tuzów progresywnego rocka. //The Depth Of Self// przywodzi momentami na myśl nawet **Jethro Tull**. Sporo na nowej płycie delikatnej gry uniosono gitary i instrumentów klawiszowych, głównie organów Hammonda co przypomina styl **Deep Purple** czy **The Doors**. Muzycy pokazują też, że nie zapomnieli jak gra się z pazurem w otwierającym całość //New Generation Slave//, gdzie po dość delikatnym wstępie grają naprawdę ostro. Na szczęście jednak więcej jest tutaj tego przepięknego nastroju. Apogeum osiągnięto chyba w //Escalator Shrine//, gdzie przez pierwszą część mamy bajeczną, delikatną grę w tle kapitalnego wokalu i świetne partie klawiszowe. Później kompozycja rozwija się raz przywołując ducha starego rocka progresywnego, innym razem biorąc znów na tapetę grę w stylu **Deep Purple**. Wiele jest tu zmian tempa, nastrojów, brzmień. Zdecydowanie na największe uznanie zasługuje gra klawiszowca, Michała Łapaja, który przeszedł chyba samego siebie. Gra w jednej chwili jak Jon Lord, za chwilę jak Rick Wakeman, by za moment zabrzmieć jak Ray Manzarek czy Rick Wright, nie tracąc przy tym własnego stylu i przede wszystkim stylu **Riverside**. Jedyną rzeczą, która mi nie pasuje w //**Shrine Of New Generation Slaves**// jest to, że kompozycje nie są tak wyraziste jak w przypadku //**Out Of Myself**// czy //**Second Life Syndrome**//. To, że znów popełniono ten sam błąd co na //**ADHD**// i nie ma konkretnych motywów przewodnich. Jednak i tak jest to album na poziomie światowym. Dawno nie słyszałem tak znakomitych aranżacji w tym gatunku, tylu cudownych nawiązań do tuzów progresywnego grania, ale zrobionych z gracją, a nie w sposób nachalny. W zasadzie to pierwszy około-progresywny album, który wpędził w mnie taki spokój i rozmarzenie od czasów //**Damnation**// autorstwa panów z **Opeth**. Wahałem się, czy dać maksymalną ocenę i w zasadzie miałem tego nie robić, ale te przepiękne kompozycje, ich wykonanie i aranżacje tak bardzo zapierają dech w piersiach, że nie sposób nie wyróżnić tego albumu maksymalną notą za pracę włożoną w taki efekt. Za to, że muzyka maluje przed oczami obrazy, co rzadko się zdarza. Można znaleźć tu nieco minusów. Ale co z tego, skoro nowe dzieło panów z **Riverside** odrywa od rzeczywistości? Na taki album w neoprogresji czekałem od 2003 roku.
Data dodania: 14-03-2013 r.

Shrine Of New Generation Slaves

Riverside

Data wydania: 2013

Wytwórnia: Mystic Production

Typ: Album studyjny

Producent: Magdalena Srzednicka, Robert Srzednicki, Riverside

Gatunki: