W 1985 roku, **Helloween** zadebiutował na rynku minialbumem firmowanym po prostu nazwą zespołu. Nie było to co prawda pierwsze oficjalne muzyczne pojawienie się grupy - wcześniej dwa utwory chłopaków z Hamburga znalazły się na składance Noise Records //**Death Metal**//z 1984 roku. Tym razem zaprezentowali ponad 25 minut własnego materiału firmowanego już tylko i wyłącznie własną nazwą i charakterystycznym logiem z dynią. Mamy tu pięć wciskających w fotel speedmetalowych numerów. Są szaleńcze, szybkie tempa, kanonady perkusyjne, gitarowy łomot, świdrujące solówki, grane czasem na dwie gitary i ostry jak brzytwa śpiew Kai Hansena. Nie czuć tu jeszcze ani powermetalowego patosu, ani pełnej humoru przebojowości, która charakteryzowała późniejsze dokonania zespołu. Bliżej tu do bezkompromisowego thrashu. Klimat utworów również bliższy jest ciemnym barwom... Najbardziej błyskotliwa pozycja to z pewnością //Victim of Fate//, ze świetną pracą gitar i doskonałym, nieco demonicznym zwolnieniem w środku. Wyróżnić jednak można by praktycznie wszystkie utwory: rozpędzony //Starlight// z wesołą melodyjką //Happy Halloween// w intro, //Murderer// z groźnymi, chóralnymi okrzykami w refrenie, galopujący //Warrior// ze swojskimi gitarowymi harmoniami przypominający nieco legendarny //The Trooper// **Iron Maiden** (aczkolwiek nieco cięższy gatunkowo) czy pojawiający się na deser sześciominutowy //Cry For Freedom// z balladowym początkiem. Kompozytorsko najwięcej udziela się tu Kai Hansen, a Michael Weikath jedynie przy dwóch utworach podpisał się jako współautor. Hansen jest tu też wokalistą i wywiązuje się z tej roli znakomicie. Daleko mu co prawda do finezji i wokalnej akrobatyki Michaela Kiske, ale w zamian oferuje oryginalny chropowaty wrzask, momentami przechodzący w ostry jak brzytwa falset w stylu Roba Halforda. Być może nie ma tej lekkości i finezji, charakteryzującej klasyczny **Helloween**, jest za to świeżość, moc i muzyczna pasja. Debiutancka EP-ka **Helloween** robi wrażenie!