7 / 10
PaweĹ Chmielowiec
Od wydania poprzedniej płyty minęło sześć długich lat, obfitych w różne wydarzenia, dlatego warto pokrótce nakreślić ówczesną sytuację. Na początku 1999 roku do **Iron Maiden** powrócili Dickinson i Smith. W między czasie zespół nagrał dwie studyjne płyty – bardzo udany **Brave New World** i mizerny **Dance Of Death**. Ta druga płyty wzbudziła duży niepokój w szeregach fanów. Czyżby inwencja twórcza wewnątrz zespołu (a więc i Dickinsona) wypaliła się?
Bez większego ciśnienia, w połowie 2005 roku ukazał się **Tyranny Of Souls**. Wokalista znów nagrał całość z Royem Z, natomiast zbrakło Adriana Smitha, któremu widocznie wystarczyła jedna fucha..
Nowa płyta miała odpowiedzieć na kilka ważnych pytań – o wspomnianą inwencję, o formę wokalną oraz o świadomość - czy Bruce Dickinson wie jak ma wyglądać jego dalsza kariera solowa.
Najpierw może głos. Wiadomo, że od końca lat osiemdziesiątych forma wokalna Bruce’a stopniowo słabła (rzecz nieunikniona). Prawdziwie bolesnym zgrzytem okazał się jednak dopiero maidenowy **Dance Of Death**, gdzie wokal był już poważnie wymęczony. Na **Tyranny of Souls** jest nieco lepiej, ale trzeba się pogodzić z rzeczywistością. Bruce najlepsze lata ma już za sobą!
Niestety **Tyranny Of Souls** można znacznie więcej zarzucić. Nigdy wcześniej wokalista nie nagrał albumu tak wtórnego. Muzyka na nim zawarta to jedynie hybryda **Accident Of Birth** i **The Chemical Wedding**. Słychać, że brakuje pomysłów w którą stronę popchnąć ten wózek. Czyli zdecydowanie regres niż progres.
No to przechodzimy do meritum. Całość otwiera ciekawe, złowieszcze intro //Mars Within//, po którym naciera //Abduction//. Doskonały numer na otwarcie: szybki, ciężki, z charakterystycznym śpiewem. Zawraca uwagę doskonała gra perkusji i mocne przejścia na dwie stopy, które dają kompozycji potężnego czadu. //Soul Intruder// to numer, który szablonem łudząco przypomina poprzednika. Znów szybki, zwarty kawałek, ale pozostawia nieporównywalnie gorsze wrażenie. Czas na magnum opus albumu czyli //Kill Devil Hill//. Potężna, mroczna rzecz w klimacie albumu **The Chemical Wedding**. Porażająca dramaturgia, która wprowadza śpiew Bruce’a. Brzmi po prostu niesamowicie!
Oddech łapiemy przy //Navigate The Seas Of the Sun//. To przyjemna gitarowa ballada przypominająca nastrojem nieco //Change Of Heart//, jednak bardziej żywa. Wstęp do następnej kompozycji (czyli //River Of No Returns//) na pewno zaskoczy niejednego. Ciężkiej gitarze Roya Z towarzyszy delikatna elektronika. Dalej jest już zadecydowanie typowo. Nastrojowe zwrotki i mocniejszy, bardzo ciekawy refren. Miło usłyszeć, że patetyczne zaśpiewy wciąż mają moc. W dodatku znów powiewa **The Chemical Wedding**. W dalszej części płyty bywa energicznie jak na początku (//Power Of The Sun//), ale i zaskakująco melodyjnie i rockowo (//Devil On The Hog//). Końcówka znów bardzo mroczna. W //Believil// bystre ucho dostrzeże nawet subtelne wpływy wczesnego **Black Sabbath**.
**Tyranny Of Souls** zamyka kompozycja tytułowa. Zwykle jest to najmocniejszy punkt programu, tutaj niekoniecznie. Zwrotki przypominają poprzednią kompozycję, natomiast refren jest zupełnie pusty, bez pomysłu. Ciekawie robi sie dopiero w drugiej części, gdy utwór nabiera nieco teatralnego charakteru.
Jak widać **Tyranny Of Souls** trudno odmówić ciekawych pomysłów, jednak nie idzie to w parze ze świeżością. Płyta trąci rutyną, ale i brakiem pomysłu na całość. Czerpie po trosze z poprzednich płyt i przynosi nic nowego. To poważnie obniża ocenę.
Data dodania: 01-01-2012 r.