7 / 10
Maciej WilmiĹski
To ma być ostatni album **Nazareth** z jego liderem, wokalistą i symbolem - Danem McCaffertym, który w wyniku przewlekłej obturacyjnej choroby płuc nie jest w stanie kontynuować muzycznej kariery. Grupa znalazła już zastępcę (i być może ograniczy się wyłącznie do koncertów), a //**Rock And Roll Telephone**// to pożegnanie 68-letniego McCafferty'ego ze sceną. Pożegnanie godne tego przesympatycznego rockandrollowca pełną gębą!
Kwestia numer jeden, która pewnie najbardziej martwiła fanów. Z miejsca uspokajam - głos Dana wciąż tnie jak żyleta. Nie oszukujmy się jednak - mocno słychać w nim wiek i dotychczasowy styl życia, ale znamy to już od dłuższego czasu, biologii nie przeskoczysz. Mnie osobiście ogromnie cieszą żar i rockandrollowa moc, szczerość i emocje, które wciąż u niego słychać. Jest dobrze!
Nie jest to album w żaden sposób kombatancki, nostalgiczny, przepełniony smutkiem. Zespół z podniesioną głową robi swoje, aczkolwiek subtelne ślady pożegnania znajdziemy tu i ówdzie, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej (//Back2B4//, //Not Today//). Jak zwykle dominuje typowy dla grupy hard rock - charakterystyczne //Boom Bang Bang// z nietypowym, ciekawym riffem, drapieżniejsze //One Set of Bones// i //Punch A Hole In The Sky// czy chyba najciekawszy z tego zestawu, powoli kroczący utwór tytułowy z ciekawie serwowanym przez Murrisona gitarowym "mięchem". Nie zabrakło skocznych klimatów z ciętymi riffami a'la **AC/DC** w postaci //Speakeasy//. Pełno w nich energii, rockowej mocy, ciekawych partii gitarowych Murrisona i dobrych melodii, zdecydowanie są w gazie! Mój zdecydowany faworyt to porywające hard rockową werwą //Not Today//, znakomity utwór pożegnalny ze znaczącym tekstem: //Well the strain that I’m under/Is the price that I pay/I can still bring the thunder/Still got something to say// i dalej //There were times that I thought I was done for/Should I lie? Should I cry? Should I pray?/But I ain’t gonna beg for you no more/Move the world out my way//.
Pomiędzy mocną jazdę wpleciono więcej niż zazwyczaj numerów łagodniejszych, aczkolwiek nie wszystkie przekonują, jak wesołkowate //Back 2B4// czy zaskakujące, eksperymentalne funkująco-elektroniczne //Long Long Time//. Szczególnie ten numer drugi zgrzyta, wydając się czymś kompletnie z innej bajki. Najlepiej wypada romantyzujące //Winter Sunlight// ze zwrotkami wyśpiewywanymi chóralnie przez cały zespół, podobać się też może najbardziej klasyczne, łagodne //The Right Time// z mocno wyeksponowanym głosem McCafferty'ego.
Kiedy w październiku 2009 miałem przyjemność rozmawiać z McCaffertym, powiedział mi, że nie dba o siebie, o swój głos, w pewnym momencie wpadł w lekką zadumę, mówiąc: //jeśli jutro się okaże, że nie wydobędę z siebie dźwięku, cóż... Póki co, po prostu cieszy mnie to, co robię...// Czy to faktycznie ostatni album z Danem - pokaże czas, zespół zostawia sobie furtkę pisząc, że tak "najprawdopodobniej" będzie. Jeśli tak, McCafferty schodzi ze sceny z wysoko podniesioną głową. Dziękujemy!
Data dodania: 20-06-2014 r.