9 / 10
RafaĹ Biela
Chyba każdy w świecie rocka żałował, że tak szybko skończyła się historia "prawdziwego" **Guns’n’Roses**. Dlatego z tak wielkim zainteresowaniem przyjęto wiadomość, że większość składu tej legendarnej kapeli planuje znów grać razem. A kiedy okazało się, że za mikrofonem stanie niepokorny Scott Weilland, napięcie sięgnęło zenitu. Efektem spotkania TAKICH osobowości może być albo katastrofa, albo wielkie dzieło. W przypadku **Contraband** do tego ostatniego zabrakło bardzo niewiele.
Właściwie, to nie ma zaskoczenia. Muzyka jest wypadkową stylów macierzystych formacji muzyków, w proporcjach takich, jak ilość członków tych grup w **Velvet Revolver**. A więc przede wszystkim **Guns’n’Roses**, z pewnym dodatkiem **Stone Temple Pilots**. Czy to źle? Ależ nie, przecież o to chodziło! Zresztą jakość tych kompozycji jest doprawdy przednia. Od pierwszych dźwięków //Sucker Train Blues// atakuje słuchacza żywiołowy, energetyczny hard rock. Charakterystyczne riffowanie, „budne” brzmienie i przede wszystkim unikalna solówkowa robota Slasha, której tak dawno nie słyszała szeroka widownia! W takim klimacie utrzymana jest większość płyty. Przy takich numerach, jak //Dirty Little Thing//, //Do It For The Kids//, //Set Me Free// czy //Slither// po prostu nie można ustać w miejscu – czysty, rewelacyjny hard rock! Specyficzną cechą wielu kompozycji jest występowanie szybkiej, energicznej zwrotki i trochę wolniejszego, bardziej melodyjnego refrenu. Daje to niezwykle ciekawy efekt.
Ale **Velvet Revolver** mają do zaoferowania znacznie więcej. //Headspace// trochę zwalnia tempo, ale za to miażdży ciężarem riffów i niesamowicie „buja”. Podobnie //Superhuman//, oparte dodatkowo na ciekawej zagrywce Slasha w jego firmowym stylu, kojarzącej się trochę ze słynnym //Sweet Child O’Mine//. Jednak prawdziwym odjazdem jest dopiero //Illegal I Song//, z fantastycznymi gęstymi partiami perkusji, rwanym riffowaniem w zwrotkach i specyficzną ścieżką wokalną Weillanda – to już znacznie nowocześniejsze granie, niż klasycznie hard rockowa większość płyty. Ciężko im zarzucić jednowymiarowość.
Nie mogło oczywiście zabraknąć ballad, w końcu to mistrzowie takiego grania. I faktycznie także na tym polu jest wspaniale. //Fall To Pieces// zachwyca od pierwszego przesłuchania. Najpierw fenomenalne arpeggio Slasha, z gatunku tych najlepszych, znakomita melodia i mocny, porywający refren. Kiedy potem pojawia się kolejna, oparta na tej ze wstępu zagrywka gitarowa, tym razem ze specyficznym, legendarnym brzmieniem Les Paula, już wiadomo że właśnie takiego grania bardzo brakowało w ostatnich latach. A jest jeszcze //Loving The Alien// - urokliwy, oparty na gitarach akustycznych utwór, klimatem kojarzący się trochę z //Wish You Were Here// **Pink Floyd**. Także i tu znalazł się gitarowy motyw i solówka, którymi Slash udowadnia, że jego zmysł melodyczny nie ma sobie równych. Jest jeszcze pół-ballada //You Got No Right// - kompozycyjnie niezwykle udana, jednak szkoda, że początkowy spokojny, ogniskowy klimat zostaje w późniejszej części zburzony przez przyspieszenie i wejście przesterowanych gitar.
**Contraband** to album, na jaki czekało wielu. Udowadniający, że klasyczny hard rock nie umarł i wciąż ma wiele to pokazania. Płyta jest zresztą ważna jeszcze z innego powodu – przywróciła do życia znakomitych muzyków, w których wielu już straciło wiarę. Słuchając **Velvet Revolver** nie można mieć wątpliwości, że stać ich jeszcze na wiele. Axl Rose musiał przełknąć kolejną gorzką pigułkę.
Data dodania: 01-01-2012 r.
8 / 10
Maciej WilmiĹski
To był jeden z najbardziej oczekiwanych albumów 2004 roku (o czym świadczy chociażby debiut na 1 miejscu "Billboardu") i oczekiwania te spełnił z nawiązką.
Debiutanckie dzieło enfant terribles współczesnego rocka, to jak można było się spodziewać, wypadkowa stylu ich macierzystych grup (za wyjątkiem **Infectious Grooves**˛Kushnera). Jest tutaj i rasowa rockandrollowa jazda bez trzymanki w stylu **Guns And Roses** (//Sucker Train Blues//), jak i klimaty znane ze **Stone Temple Pilots**, z charakterystycznymi wokalnymi odlotami Weilanda (//Illegal I Song//, //Superhuman//). Całość została wyprodukowana bardzo nowocześnie, jednak muzycznie zespół trzyma się tradycji.
To co cieszy tu najbardziej, to powrót do wielkiej formy gitarowego herosa początku lat 90-tych - Slasha - który na długi czas utonął w przeciętności w swoim **Slash's Snakepit**. Tymczasem tutaj rządzi i dzieli, gra jak za swoich najlepszych lat. To on pięknie napędza takie utwory jak //Set Me Free// czy //Headpsace// i znów chwyta za serce wybornymi solówkami (//Sucker Train Blues//, //Illegal I Song//, //Spectacle//).
Najlepsze utwory? Żywiołowe: //Spectacle//, //Do It For The Kids// i //Headspace//, oparty na riffie przypominającym wyczyny Toma Morello w Rage Against The Machine. Świetnie wypadają też ballady, a zwłaszcza //Fall To Pieces// - tego typu grania brakowało w rockowym świecie.
Zdarzyły się i słabsze kawałki, ale i w nich pełno jest intrygujących dźwięków, momentami drażni też śpiew Weilanda, który jak na mój gust, zbyt dużo kombinuje z przetwarzaniem swojego głosu na różne sposoby. Ale ogólnie - bardzo dobry album!
Data dodania: 01-01-2012 r.