6 / 10
Maciej WilmiĹski
**Black Stone Cherry** wiernie trzymają się uprawy swojego poletka i nie wychylają się zza niego, regularnie dostarczając plony lekkostrawne, niezłej jakości, acz przewidywalne. Nie inaczej jest i tym razem.
Panowie dostarczają kolejny, nieco nadto rozciągnięty, zestaw utworów w doskonale wyćwiczonej stylistyce. A, że stylistyka dość popularna i czasami zbytnio eksploatowana, to i zbytniego entuzjazmu ten album słuchaczowi nie przynosi, choć są momenty, nie da się ukryć. Ot, chociażby udało się wysmażyć ewidentnego hita - //Me And Mary Jane//, który muzycznie idealnie współgra z imprezowym, beztroskim tekstem.
Panowie trochę mocniej odkręcili potencjometry, przypomnieli - dość zaskakująco - że potrafią przygrzać, pokombinować, tu zmienić tempo, tu zaszpanować w solówkach. W numerach ostrzejszych przypominają jednak aż nadto niezłą kopię **Alter Bridge** (//Holding On... To Letting Go//, //Never Surrender//, //Fiesta Del fuego//). Kopia to jednak zawsze kopia, co szczególnie blado uwidacznia się przy porównaniu do ostatniego dokonania Tremontiego, Kennedy'ego i spółki (//**Fortress**//). Główne zarzuty można mieć jednak do pomysłów kompozycyjnych, albowiem pierwiastkiem, który nawet z tych średniawych numerów wyciska coś więcej jest wokal. Oj, ma Robertson moc przyciągania, świetnie potrafi wyśpiewać nutkę zadumy (//Peace Pipe//), zaciągnąć tym charakterystycznym stylem z południowej okolicy (//Bad Luck & Hard Love//), porwać słuchacza na dobre do porządnego czadu (//Magic Mountain//) czy w końcu zaskoczyć klasową popową nutą (//Remember Me//). Ogromną siłą **Black Stone Cherry** ten gość jest.
Słychać na płycie tak lubiany przez fanów powiew południowego wiatru (//Peace Pipe//, //Bad Luck & Hard Love//, //Blow My Mind//, //Hollywood In Kentucky//), bardzo, bardzo przyjemny, ale jednak taki, który przyjemnie pokręci, ale zaraz przemija, porządnego wiatru we włosach nie powodując. Nie ja pierwszy dochodzę tu jednak do konstatacji, że w tym kierunku zespół powinien się kierować. Cholera, posłuchajmy chociażby tego najbardziej "wieśniackiego" //Hollywood In Kentucky//, jakiż to fajny numer! Nie chcą tak grać? Głównie ich strata, choć słychać, słychać cholernie wysoki potencjał. Tym mocniej drażni amerykańska komercha, która europejczykom często wydaje się przygotowywana ze szczególną premedytacją (//Runaway//), bo widać że da się lepiej, czego dowodem //Sometimes//, gdzie grupę wspomógł znany twórca utworów country, Craig Wiseman.
Zawsze to samo przy tym zespole. Zawsze się powtarza, że nadzieje dają na więcej, że powinni więcej. Ale cóż, wybrali inaczej. I czas najwyższy się z tym pogodzić. Niech ich... Yyy, niech im będzie.
Data dodania: 02-09-2014 r.
Black Stone Cherry
Data wydania: 2014
Wytwórnia: Roadrunner Records
Typ: Album studyjny
Producent: Evil Joe Barresi
Gatunki:
- hard rock >>
- southern rock