Encyklopedia Rocka

7 / 10

Maciej Wilmiński

Ciekawe czy **Slash** rozpoczynając w okolicach 2008 roku karierę solową liczył na aż takie sukcesy. Dzięki nawiązaniu współpracy z Mylesem Kennedym muzyk, który wydawał się przechodzić na pozycję "weterana-wspomnienowca" przeżywa drugą młodość, a jego obecna popularność robi spore wrażenie. Owszem, z pewnością nie bez wpływu jest tu przebieg dotychczasowej kariery, wzorcowy ikoniczny, archetypowy rockowy imidż w wypranych z oryginalności czasach, ale to przede wszystkim zasługa dobrej porcji muzyki, którą gitarzysta nam serwuje. Nie inaczej jest tym razem - //**World On Fire**// to kontynuacja udanej serii, acz można mieć do tej płyty sporo zastrzeżeń. **Slash** zawsze miał dla swoich słuchaczy sporą porcję dźwięków, tym razem jednak poszedł na całość - dostajemy aż siedemnaście utworów i prawie 80 minut muzyki. I - nie powiem - mam z jej jednoznaczną oceną spory problem. Bo - z jednej strony słucha się tego doprawdy wybornie (szczególnie początku), niewątpliwie słychać progres w stosunku do //**Apocalyptic Love**//. Z drugiej jednak, pozostały te same bolączki, o których pisałem i przy okazji tamtego albumu. Nie oszukujmy się - to nie jest dzieło wybitne, to nie są utwory, które przejdą do historii rocka. Ani razu nie zbliżamy się na poziom, dajmy na to, pierwszych płyt **Guns And Roses**. Nie słyszę tu numerów, do których będę wracał za kilka lat, ba - kilka miesięcy. Słuchając, dajmy na to dynamicznego, przebojowego utworu tytułowego ciężko zarzucić mu małą wyrazistość, jednak czy jest to numer, o którym będziemy pamiętać w przyszłym roku? Nie brak na tym albumie chwytliwych melodii, ciekawych solówek, dobrych refrenów, porządnego czadu, zabawa jest przednia. Początek jest pełen werwy, bardzo intensywny i mocny - //Shadow Life//, //Automatic Overdrive//, //30 Years To life//, //Too Far Gone// czy //Bent To Fly// to bardzo fajne, udane kawałki. Po wysłuchaniu takiej serii można faktycznie wpaść w euforię, stąd zapewne wiele entuzjastycznych, ekstatycznych recenzji tego wydawnictwa. Z czasem robi się oczywiście nieco gorzej i znacznie bardziej nierówno, wyraźnie słychać, że zabrakło kogoś, kto jednak w odpowiednim momencie powie "dość", kto pomoże oddzielić to ziarno od plew, na czym skorzystałby cały album. Bo druga część albumu owszem, zawiera i utwory dobre, jak //Dirty Girl// (riff!), //The Dissident// czy bardzo ciekawy instrumentalny (sic!) //Safari Inn//, ale są tu i wypełniacze, a eksperymenty - jak najbardziej rozbudowane, ale niestety nudnawe //Battleground// i //The Unholy// - wyraźnie nie wypaliły. Problem w tym, że choć słuchając sporej części tych numerów bawię się rewelacyjnie, to zapominam o nich już parę minut po tym jak wybrzmiały ostatnie akordy, a po dawce całego albumu wszystko zdaje mi się zbytnio monotonne, zlewające się w jedną plamę. Ot, jakby leciał nieprzerwanie jeden utwór, który w końcu przycięto ze względów technicznych pojemnością płyty CD. I kiedy zastanowię się nad tym mocniej, słucham jak fajnie kombinuje Slash, to niestety ale moim zdaniem głównym winowajcą jest tu jednostajny Myles Kennedy, który choć się stara, to jednak jest wokalistą zbyt jednowymiarowym, zbyt monotonnym, nie powodującym wzrostu wartości kompozycji. Cóż, może z Weilandem i Rose było ciężko, ale powstawały rzeczy najwyższej próby. Z Kennedym jest spokojnie, sympatycznie, ale w efekcie tylko dobrze z przebłyskami.
Data dodania: 01-10-2014 r.

World On Fire

Slash

Data wydania: 2014

Wytwórnia: Dik Hayd International

Typ: Album studyjny

Producent: Michael (Elvis) Baskette

Gatunki: