6 / 10
Marcin Budyn
W roku 1989 fińska scena metalowa dopiero się rodziła, zresztą samo określenie "fiński zespół metalowy" mogło wówczas brzmieć nieco groteskowo. W powijakach był również power metal, który co dopiero został zdefiniowany przez **Helloween**. Co więc mieli wówczas do zaprezentowania debiutujący, młodzi muzycy **Stratovarius**? Ano, po prostu: melodyjne heavy metalowe granie, zainspirowane dokonaniami starych mistrzów.
Słychać na debiucie Finów zapatrzenie w Nową Falę Brytyjskiego Heavy Metalu, ale też i **Rainbow** bo w otwierającym album //Future Shock// słyszymy partie jakby znajome ze słynnego //Gates of Babylon//. Nie ma się jednak co czepiać o naśladownictwo, bo Finowie zaprezentowali dziewięć własnych kompozycji. I to śpiewanych wyłącznie po angielsku. Cóż, pewnie od razu stawiali na międzynarodową karierę.
Głównym atutem debiutu **Stratovarius** jest gitarowy warsztat Timo Tolkkiego. Słyszymy masę fajnych riffów i doskonałych, szybkich, technicznych solówek, wystarczy posłuchać //Future Shock// czy //Nightscreamer//. Gitara solowa ma bardzo czyste brzmienie, a sam gitarzysta tak jak w późniejszych nagraniach lubuje się w graniu szybkich pasaży, raz w górę raz w dół, czasem serwując neoklasyczne zagrywki (choćby w //False Messiah// czy instrumentalnym //Fire Dance//).
Od późniejszego **Stratovarius** różni się ta muzyka choćby zupełnie innym podejściem do riffowania - riffy są drapieżne, agresywne, często oparte na szybkim przebieraniu palcami po gryfie (//Future Shock//, //Black Night//). No i to brzmienie - surowe,zabrudzone niemal garażowe. Także wokal Tolkkiego trochę odbiega od późniejszej typowej melodyki **Stratovariusa**, choćby w //Black Night// i //Witch Hunter//, gdzie mamy takie nieco zawadiacki śpiew wokalisty. Aczkolwiek jakościowo ten śpiew zostawia sporo do życzenia, głos Tolkkiego brzmi bowiem zbyt sucho, brakuje mu i mocy, i emocjonalności.
Ogółem jest tu surowość, nawiązująca do NWOBHM, a partie klawiszowe są schowane w tle, choć zdarzają się zabawy z efektami, co słychać przy często pojawiających się na albumie "chórach" (refreny //False Messiah// i //Fright Night// czy fragment //Night Screamer//). Pojawia się też trochę akustycznych gitar (instrumentalny, króciutki //Goodbye// i intro //Darkness//). Widać, że chłopaki mieli sporo pomysłów, lubili pokombinować w strukturze kompozycji, choć ta młodzieńcza fantazja przechodzi nieco w taką radosną twórczość, brakuje tu nieco tej finezji z jaką w późniejszych latach **Stratovarius** tworzył swoje kompozycje. Póki co powstało kilka niezłych, szybkich metalowych numerów jak //Black Night//, //Night Screamer//, //Witch-Hunt// czy wspomniany //Future Shock//. Z kolei progresywne ambicje słychać nieco w najdłuższym na płycie //Fright Night//, gdzie jest najpierw niespokojne intro, potem trochę ciężkich gitar, gitarowego łojenia, klimatyczny refren, ostra galopada, balladowy fragment i powrót do mocniejszego grania. Chwilami pobrzmiewa to utworem //Halloween// pewnego niemieckiego zespołu.
//**Fright Night**// w zasadzie nie wyróżnia się niczym szczególnym pośród setek albumów, nagranych przez liczne młode zespoły zapatrzone w **Judas Priest**, **Iron Maiden** i innych ówczesnych heavymetalowych idoli. Niekoniecznie musi się podobać zwolennikom melodyjności, złożoności i finezji ich późniejszych kompozycji. Z drugiej strony, jest tu porcja przyjemnego, młodzieńczego, szczerego heavy metalu.
Data dodania: 22-10-2014 r.