5 / 10
Karol Tyszkiewicz
Po czterech latach od przełomowej **Blood Sugar Sex Magik**, po trudnym okresie zmagania się z osobistymi problemami i długotrwałym poszukiwaniem gitarzysty po odejściu Johna Frusciante, **Red Hot Chili Peppers** wydali **One Hot Minute**. Płytę tyle samo wyczekiwaną, co rozczarowującą.
Już wprowadzające do płyty //Warped// przepełnia serce fana niepokojem - tyle niespójności w muzyce zespołu jeszcze nie było. Utwór ten, będący w swoich pierwszych sekundach zapisem rozgrzewki, w całości można by za taką potraktować i w ogóle na krążku go nie umieszczać. Następujący po nim //Aeroplane// przywraca nadzieję, jednakże nie na długo. Nawet wielki Flea, mimo że brzmi jak zwykle perfekcyjnie, co usłyszeć można w jego brawurowych akrobacjach na basie w //Coffe Shop//, nie jest w stanie uratować sytuacji. Dave Navarro, choć jest dobrym gitarzystą, co pokazuje np. w //One Big Mob//, jest artystą zupełnie innej stylistyki muzycznej. Sposób jego gry kompletnie gryzie się ze stylem grupy, wprowadzając do ich muzyki nieprzyjemne dla słuchacza kontrasty. Mocno zaskakujące jest wprowadzenie, wydaje się całkowicie zbędnych, nowych efektów, jak pogłos w //Falling Into Grace//, czy dziecięce chórki w //Aeroplane//.
Jednak obok utworów kiepskich, które tu dominują, odnaleźć możemy także kompozycje bardzo dobre, jak chociażby wspomniane wcześniej //Aeroplane//, //Coffee Shop// czy piękna i urzekająca ballada //My Friends//. Zdziwienie wywołuje także zamykający album //Transcending//, który w pierwszej połowie brzmi całkiem interesująco, w drugiej zaś rozjeżdża się tak niemiłosiernie, że jedynie obowiązek wysłuchania go do końca na potrzeby napisania recenzji, może nakłonić słuchacza do wyczekania ostatnich taktów.
Chcąc usprawiedliwić zespół stwierdzić można, że owo rozczarowanie **One Hot Minute** powodowane jest nazbyt rozbudzonymi oczekiwaniami po **Blood Sugar...**, a w targanym ciągłymi problemami emocjonalnymi świecie muzyków, trudno o sięgnięcie doskonałości dwa razy z rzędu. Zespołowi brakuje charakterystycznej ekspresywności, entuzjazmu i energii, które tak silnie emanowały z ich twórczości. Bez wątpliwości brakuje im także Johna Frusciante.
Data dodania: 01-01-2012 r.