10 / 10
PaweĹ DerwiĹski
Czy jest to najlepsza płyta w dyskografii **Soundgarden**? Chris Cornell konsekwentnie trzyma się zdania, że szczytowym osiągnięciem tego zespołu był dopiero wydany dwa lata później album **Down On The Upside**. Wielu fanów (w tym niżej podpisany) wyżej ocenia płytę **Badmotorfinger** z 1991 roku. Nie podlega jednak dyskusji fakt, że **Superunknown** było najbardziej donośnym i najważniejszym z ich dzieł.
Od czasu poprzedniej płyty minęły 3 lata. To dużo, zwłaszcza, że po drodze na świat spadła grunge'owa gorączka. Wydaje się, że **Soundgarden** trochę pozazdrościli sukcesu komercyjnego takim kapelom jak **Nirvana**,**Pearl Jam** czy **Alice In Chains**. Chociaż **Badmotorfinger** był wielkim albumem, to prezentował jeszcze stosunkowo trudną muzykę. Tym razem Chris Cornell chciał tworzyć przeboje – takie na miarę //Smells Like Teen Spirit//, //Jeremy// czy //Would?//. Udało się. **Superunknown** zawiera najbardziej rozpoznawalne utwory grupy. Na czoło wysuwa się oczywiście //Black Hole Sun// – jeden z największych, rockowych hitów lat 90-tych. Za jego plecami gromadzą się niewiele mu ustępujące //Fell On Black Days//, //My Wave//, //Spoonman//, //Day I Tried To Live//. Całkiem pokaźne stadko, nieprawdaż?
Trzeba też zaznaczyć, że chociaż **Soundgarden** stali się niewątpliwie mainstream’owi, to nie schowali do końca pazurów. Obok nastrojowych //4th of July// czy //Like Suicide// pojawiają się potężnie brzmiące //Limo Wreck// i //Mailman//. To czego zdecydowanie brakuje, to "soundgardenowych wymiataczy" w stylu //Rusty Cage// czy //Drowing Flies//. Jest właściwie tylko króciutki //Kickstand// – niezły, ale trwa niewiele ponad minutę. Nie zapomnieli natomiast o charakterystycznych dla siebie wypadach w stronę bardziej narkotycznych brzmień. O ile jednak orientalne //Half// z pewnością dodaje płycie uroku, to już nieco przydługie //Head Down// dla wielu słuchaczy może okazać się zbyt męczące.
Doszukiwanie się niedoskonałości w jednej z najważniejszych płyt dekady, to może gruby nietakt, nie mniej jednak uważam, że **Superunknown** ma jedną zasadniczą wadę – jest zbyt długie. Przekleństwo obfitości? Coś w tym rodzaju. Rozumiem, że mając przygotowany materiał na tak wysokim poziomie, ciężko zmusić się do odrzucenia czegokolwiek, ale mam wrażenie, że gdyby nieco przyciąć tu i ówdzie, to moglibyśmy mówić o tej płycie, jak o nieskazitelnym arcydziele. I chociaż do doskonałości czegoś tu jeszcze brakuje, to ani Chris Cornell, ani reszta tego składu, nigdy później nie byli tak blisko jej osiągnięcia.
Data dodania: 01-01-2012 r.