7 / 10
PaweĹ Chmielowiec
Grunge czy nie - oto jest pytanie... na które niełatwo znaleźć odpowiedź, choć zapewne stawiało je sobie wielu fanów rocka. Przecież w momencie premiery **Facelift** o terminie grunge jeszcze nikt nie słyszał, prawda? Zawartość płyty to także raczej świadectwo braku muzycznej dojrzałości niż definicja dźwięku Seattle. A jednak znajdziemy na tym krążku pierwsze ekspozycje stylu **Alice In Chains**. Stylu grunge? Ups, jesteśmy w punkcie wyjścia.
Ujmując rzecz najprościej – **Facelift** to płyta stylistycznie mocno rozchwiana. Kwartet miota się pomiędzy różnymi stylami i szuka własnej drogi. Początek to heavy metal z krwi i kości. //We Die Young// posiada nie tylko desperacki tytuł, ale i motorykę do machania głową. Przy tym jest naprawdę przebojowy (nie bez powodu stał się singlem). Im bardziej brniemy w głąb, tym bardziej pogłębia się wrażenie muzycznego tygla. A w nim wszystko: //Sunshine// z południowoamerykańskim klimatem, szalone funky z przyjemnym klangiem basu w //I Know Somethin’// (czyżby ukłon w stronę zdobywających popularność Red Hotów?) czy skoczny //Put You Down//. Jest i coś łagodniejszego np. podszyty bluesem //I Can’t Remember// i //Sea of Sorrow// z partią fortepianu, którą mógłby ułożyć sam Axl Rose.
Najsmakowitsze na **Facelift** są kompozycje, będące pierwszą namiastką własnego stylu. Przede wszystkim trzeba pochylić czoło przed genialnie przebojowym //Man in the Box//. Znajdziemy w nim niemal wszystko, co znamienne dla **Alice In Chains**. Gardłowy śpiew Lanye'a Staleya, charakterystyczne, przeciągane frazy. Do tego brudnie brzmiącą gitarę Jerry’ego Cantrella z mocno wyeksponowanym efektem wah-wah, no i świetną melodię.
Przerzucając pozostałe tytuły, udanie prezentują się jeszcze //Bleed the Freak//, //Love, Hate, Love// i //Real Thing//. W nich czuć także wyraźny powiew czegoś nowego. Czegoś naturalnego, wyczekiwanego po glammetalowej modzie z lat 80-tych. Czegoś, co lada chwila eksploduje i porwie fanów rocka.
**Facelift** ma swój powab – taką młodzieńczą nieporadność, niedojrzałość. Kompozycyjnie jest to rzecz nierówna, ale już z przebłyskami czegoś ciekawego. A, obok kilku klasycznych kompozycji, jej największa zaletą jest chyba to, że po prostu nie przypomina żadnej innej płyty **Alice In Chains**.
Data dodania: 01-01-2012 r.