10 / 10
PaweĹ Chmielowiec
Globalna popularność grunge'u wyzwoliła miedzy zespołami z Seattle zaciętą konkurencję. W okolicach 1992 roku dzień w dzień pojawiały się fantastyczne (i dziś już klasyczne dla rocka) płyty. Swoje najlepsze nagrania prezentowali: **Pearl Jam** (**Ten**), **Soundgarden** (**Badmotorfinger**), **Screaming Trees** (**Sweet Oblivion**), **Mudhoney** (**Piece Of Cake**)... długo, by wymieniać.
Do tego rządku koniecznie dostawić należy **Dirt**, bez dwóch zdań magnum opus **Alice In Chains**. Album przełomowy, zachwycający wszystkim - począwszy od kompozycji, przez mroczny klimat, po niesamowicie oryginalny, dojrzały stylu zespołu. Mili Państwo, to jest grunge w czystej, doskonałej postaci.
Nie da się przeoczyć, że przy tej płycie, **Facelift** robi wrażenie tworu mocno rozcieńczonego. Stężenie klimatu na zawartości **Dirt** jest wielokrotnie większe. Jest jak magma. Pierwsze takty otwierającego //Them Bones// świetnie to pokazują. Spowolnione tempo, wbijający w ziemię ciężar, brak tlenu aż dusi. To jest cudoooowne! I jeszcze ten wibrujący, hipnotyzujący głos Layne'a Staley'a. Genialne!
**Dirt** jest z pewnością zaskakujące. Świetnie pokazuje wyobraźnię aranżacyjną muzyków (improwizowany początek //Rain When I Die//, ciekawie rozwijający się //Rooster//), zachwyca błyskotliwymi riffami i solówkami, mocnymi i mrocznymi tekstami (przeważnie o narkotykowym nałogu), a także nieszablonowymi partiami wokalnymi. To trzeba wyraźnie zaznaczyć. Przez dwa lata Layne zrobił duży postęp. Na **Dirt** kapitalnie operuje swoim głosem. Łamie go, przeciąga, totalnie eksploatuje. Choć czasem - trzeba przyznać – zdarza mu się przesadzać (//God Smack//).
W końcu rzecz chyba najistotniejsza – repertuar. Dostajemy prawdziwą kopalnię przebojów. Największy z nich to //Would?// z przeszywającym basowym wstępem i wokalnym duetem Cantrell-Staley. Dalej mamy piekielnie mroczny //Angry Chair//, ujmującą balladę //Down in a Hole// oraz popisowe //Rooster// i //Them Bones//. Ciężar, klimat i nośne melodie zostały zmiksowane w nich w doskonały sposób.
Warto dodać, że **Dirt** to nie tylko wielkie osiągniecie muzyki rockowej, metalowej czy grunge'owej. To też rewolucja na gruncie wokalnym, o czym często się zapomina. Layne Staley stworzył na tym albumie całkowicie nowatorską technikę śpiewu z której korzystały całe tabuny naśladowców. Poczynając od Scotta Weilanda (pierwsza i druga płyta **Stone Temple Pilots**) przez Scotta Stappa (**Creed**), Sully'ego Erna (**Godsmack**), Aarona Lewisa (**Staind**) po naszych rodaków z Lipą na czele(**Illusion**, **Lipali**). Charakterystyczny gardłowy śpiewa wciąż nieodłącznie kojarzy się z estetyką grunge.
Wiem, że w tej recenzji padła rekordowa liczba komplementów, ale tej płycie to wszystko zwyczajnie się należy.
Data dodania: 01-01-2012 r.