10 / 10
Maciej WilmiĹski
Mało brakowało, a do powstania tego albumu by nie doszło. Zespół przechodził olbrzymi kryzys. Sukces i niekończące się pasmo hedonistycznych rozrywek zaczynały zbierać swoje ciemne żniwo. Znużenie, wypalenie, wzajemne niesnaski.
I wtedy Tony Iommi zaprezentował kolegom riff, który stał się podwaliną do tytułowego utworu tego albumu. Riff - ideał. Riff, który zmiata z powierzchni ziemi dosłownie wszystko. Do tego Osbourne zaśpiewał z werwą i drapieżnością, jak nigdy wcześniej. Emocje wręcz go rozsadzają, a moc jego wysokiego głosu i unikalna barwa objawiają się tu w pełnej krasie. Całość panowie rozmiękczyli pojawiającym się znienacka świetnym akustycznym "refrenem", a gdzieś tam w środku Iommi przywalił takie solo, że naprawdę ciężko jest się pozbierać...
**Sabbath Bloody Sabbath** wydaje się eksplozją i apogeum twórczości **Black Sabbath**. Eksperymenty znane z **Volume 4** tu wydają się już stanowić od zawsze nieodłączne ingrediencje stylu zespołu. Znacznie wzbogacono instrumentarium - przede wszystkim o instrumenty klawiszowe (gościnnie w sesji nagraniowej wziął udział Rick Wakeman), co spowodowało, że wiele utworów nabrało niesłyszanej wcześniej w **Black Sabbath** "piosenkowatości" i gdzieś zniknęła surowość i chłód bijący dotychczas od większości kompozycji grupy. Dodatkowo na swoje wyżyny wspiął się Ozzy Osbourne, który zaśpiewał tu po prostu znakomicie i udowodnił, że nie jest jednostajnym, monotonnym wokalistą, bazującym tylko i wyłącznie na walorach barwy swojego głosu. Do tego grupa znów szokuje - tym razem okładką i kontrowersyjną czcionką w tytule płyty...
//A National Acrobat// niesie riff, który mógłby trwać bez końca i z pewnością by się nie znudził, szczególnie jeśli - znów - tak znakomicie na jego tle śpiewa Ozzy Osbourne. //Fluff// to już nie tylko akustyczna miniaturka - to już pełnoprawny utwór. Wciąż zaskakująco łagodny, urzekająco melancholijny ze świetną, rzadko zauważalną partią fortepianu. //Sabbra Cadabra// - znów riff, który wyrywa z butów. Do tego progresywnie w zaskakująco bogatej aranżacji - syntezator, pianino. Nie starczyło już miejsca dla solówki, ale jakoś wcale się tego nie odczuwa. //Spiral Architect// - znów ukłony dla mistrza riffów i tego głosu - mieszanka idealna, do tego gdzieś tam pod koniec pojawiają się smyczki i robi się wręcz musicalowo. //Looking For Today// - to już niemalże sielanka, szczególnie w akustycznym refrenie, w którym słyszymy partie fletu. Robi się sielsko i anielsko. Właściwie tylko //Killing Yourself to Live// przypomina wcześniejsze surowe i ciężkie granie zespołu, choć i tu gdzieniegdzie złowrogo mruczy syntezator.
Jedyny zgrzyt tego albumu to pierwsza samodzielna kompozycja Osbourne'a - //Who Are You?//. Nieumiejący grać na żadnym instrumencie Ozzy skomponował utwór opierający się całkowicie na syntezatorze, który powiedzieć brzmi archaicznie to mało. Choć znajdą się zapewne tacy, którzy będą tego numeru bronić (po prawdzie - jest przecież całkiem nieźle), a i łezkę uronią przy klawiszowej solówce z marszowym tłem.
Kiedy wybrzmiewa //Spiral Architect// słyszymy brawa. Absolutnie zasłużone. Na stojąco!
Data dodania: 01-01-2012 r.