9 / 10
Maciej WilmiĹski
Ni stąd, ni zowąd koncertówka z Ozzym z nagraniami z marca 1973 roku. Nie było to na rękę ani zreformowanemu zespołowi, ani zaczynającemu solową karierę Ozzy'emu. Fani jednak w końcu doczekali się tak długo i bezskutecznie wyczekiwanej (stąd i tytuł) koncertówki, tak więc członkowie grupy mogli się od tego albumu odcinać i wypowiadać się o nim w najgorszym tonie, ale lud był zadowolony.
Ten zapis występów z Manchesteru i Londynu stanowi wspaniały pokaz tego, jak wielkim i nieokiełznanym scenicznym żywiołem był **Black Sabbath** z Osbournem w składzie. Zwłaszcza, że zachowano tu wszelkie niedociągnięcia, brzmieniowe brudy, sprzężenia czy fałsze, a całość ma posmak zdecydowanie bootlegowy, co tylko dodaje temu wydawnictwu wartości. Doprawdy możemy niemalże poczuć gęstą, duszną i spoconą atmosferę klubów, w których miały miejsce te koncerty.
Utowry brzmią surowo i naprawdę potężnie, zdecydowanie mocniej aniżeli w studio (//Tommorrow's Dream//, //Killing Yourself to Live//), niektóre zagrano zdecydowanie wolniej, przez co brzmienie jest doprawdy przygniatające ciężarem (//Sweet Leaf//, //Snowblind//), ołów ze sceny leje się strumieniami. Słyszymy, że Osbourne od samego początku był szołmenem i wiedział jak zapanować nad publicznością i ją zabawić. Co ważne, kompletnie się nie oszczędza i utwory wykonuje z niezwykłą ekspresją, niemalże wypluwając swe gardło. Uwagę zwraca brak utworów z debiutu. Dostajemy tylko ponad osiemnastominutowe //Wicked World//, w którym nie zabrakło znanego z //Warning// sola Iommiego i Warda jammowania w środku oraz fragmentów //Into the Void// oraz //Supernaut//.
Generalnie - świetny obraz unikalnego zjawiska, jakie stanowił w latach 70-tych **Black Sabbath**.
Data dodania: 01-01-2012 r.