8 / 10
Maciej WilmiĹski
Myślę, że kiedy ogłoszono skład **Black Sabbath**, który nagra ten album, nikt nie płakał za Ronniem Jamesem Dio i Vinny Appicem. Oto bowiem Iommi i spółka znów ściągnęli do mikrofonu człowieka z ekstraklasy. Ian Gillan wokalistą **Black Sabbath**? Elektryzująca wiadomość. I jeszcze do składu powraca Bill Ward. A zatem oczekujemy arcydzieła. I właśnie tu leży główny problem z tym albumem. Galaktyczny skład wydaje się wręcz zobligowany do stworzenia wielkiej płyty, tymczasem dostajemy dzieło tylko... bardzo dobre. Intrygujące i interesujące. Dla wielu to za mało.
Kontrowersyjna jest tu nie tylko wyjątkowo paskudna okładka, ale przede wszystkim kiepskie, mętne brzmienie całości, momentami (//Hot Line//, //Digital Bitch//) przypominające wręcz demo. Surowizna, surowizną ale bez przesady...
Kontrowersyjna jest też postać wokalisty. Większość z góry odrzuciła pomysł połączenia sił z Gillanem, twierdząc że powstaje **Purple Sabbbath**, coś co nie ma racji bytu i twardo upierając się, że płyta jest do... wiadomo czego, już przed jej premierą. I zupełnie bez sensu! Bo, choć owszem, mało jest wokalistów tak charakterystycznych i tak silnie kojarzonych z jednym zespołem, jak Ian Gillan z **Deep Purple**, to jednak tu wyraźnie potrafił on odciąć się od swej przeszłości. Choć oczywiście ducha Purple gdzieniegdzie słychać, szczególnie w dwóch ostatnich utworach - //Hot Line// i //Keep It Warm//. Nie nadawałyby się na **Perfect Strangers**?
Najważniejsze jednak, że panowie zaoferowali nam trzy w pełni Sabbathowe killery. Mam tu na myśli przede wszystkim szalony, opętańczy i porażający //Disturbing the Priest//. Mroczne i niepokojące //Stonehenge// odpowiednio wprowadza nas w klimat, po chwili słyszymy obłąkańczy wręcz śmiech Gillana i kapitalny, wwiercający się w uszy, niepokojący i nietypowy harmonicznie riff (znów tryton!), który niesie cały, nieźle zresztą pokręcony utwór. Gillan jest tu w swoim żywiole i daje naprawdę niebywały popis. Równie dobry jest - również poprzedzony mrocznym intrem (nomen omen) //The Dark// - //Zero the Hero//. Zaczyna się podobnie - świdrującymi, wysokimi dźwiękami gitary - po chwili przechodzi jednak w niepokojącą, mroczną, transową i mocno zagęszczoną kotłowaninę. Robi to wrażenie. I brzmi bardzo, jak na owe czasy, nowocześnie. Nie ma tu mowy o nagranej w sielskiej atmosferze płycie weteranów, którzy nie muszą niczego nikomu udowadniać. Ci faceci wciąż wyznaczają trendy! Trzecim killerem pozostaje utwór tytułowy - surowa i ponura ballada, w której Ian Gillan swą wspaniałą interpretacją tekstu przypomina dlaczego jest jednym z najlepszych w swym fachu. A do wymienionej trójki można jeszcze śmiało dokooptować bardziej tradycyjne, bliskie klasycznemu heavy metalowi bardzo fajne i żwawe //Trashed// oraz //Digital Bitch//.
Doprawdy znakomity album!
Data dodania: 01-01-2012 r.