Encyklopedia Rocka

8 / 10

Maciej Wilmiński

Owszem, **Headless Cross** i **Tyr** to udane albumy. Ale... Czekaliśmy właśnie na coś takiego. Powrócił Geezer Butler, powrócili... nie, nie Ozzy i Bill Ward tylko Ronnie James Dio i Vinny Appice. Też nieźle, co? O dziwo wśród zgromadzonych to Tony Iommi miał do stracenia najwięcej. Wydawało się, że **Black Sabbath** nabierało wiatru w żagle, tymczasem Iommi rozgonił zespół na cztery wiatry, zyskując w zamian Butlera, który od czasu odejścia w 1985 r. zniknął z muzycznej sceny, Dio, który przechodził z własnym zespołem kryzysowy okres i Appice'a, który szukał nowej tożsamości po opuszczeniu szeregów **DIO**. Ryzykowne zagranie? Że niby dwa razy się do tej samej rzeki nie wchodzi? //Computer God// rozwiewa wszelkie wątpliwości. Potężny, kapitalny riff, wściekły wręcz śpiew Dio, charakterystyczne brzmienie basu, silne uderzenia w zestaw perkusyjny. A przede wszystkim moc, ciężar, ołów. Ten wybuch wokalny w refrenie, to zwolnienie kiedy w głosie Dio wraca charakterystyczny patos, a my przypominamy sobie, jak świetnie brzmieli Sabbaci z tym gościem na wokalu... Wow! Czegoś takiego dawno w tym zespole nie słyszeliśmy. I co tu ukrywać, brakowało nam tego. Powracamy więc do dawnych lat. Zapomnijcie o lekkostrawnym graniu spod znaku ostatnich płyt, przypomnijcie sobie te miażdżące walce z czasów Ozzy'ego, ot takie //Into the Void// czy //Lord of This World//. Ciężar tej płyty jest naprawdę porażający, a atmosfera gęsta. Słuchając jej zdajemy też sobie sprawę, jak bardzo brakowało nam w składzie Geezera Butlera. A Dio? Nie korzysta tu zbyt często ze swego charakterystycznego "zadęcia", raczej drapieżnie wyrzuca z siebie kolejne wersy zwrotek, gdzieniegdzie zbliżając się do Osbournowej maniery, a na więcej przestrzeni i melodii pozwala sobie w refrenach. A, że ten facet ma kawał głosu, to brzmi! Problem jednak w tym, że ciężar tej płyty trochę za mocno nas przytłacza i może znużyć monotonnością. W większości przypadków jest bowiem naprawdę wolno i posępnie. Najlepiej w tej kategorii wypada najbardziej wyrazisty //After All (The Dead)// ze znakomitym refrenem. Bo i owszem, większość numerów z tej kategorii wagowej może wciągnąć (//Time Machine//, //Letters from Earth//, //Master of Insanity//), ale jednak wydaje się, że trochę za bardzo skupiono się tu na ciężarze i potędze brzmienia, kosztem ciekawych melodii. Ale i bywa naprawdę szybko i, co ważne, z chwytliwymi refrenami, co przy zachowaniu potężnego brzmienia całości daje fantastyczny efekt. Najlepszym tego dowodem jest //I// - nastrojowy wstęp, pokaźny gitarowy cios i Dio, który swoim wokalem wręcz hipnotyzuje (refren!). Jest i bardzo emocjonalne //Too Late//, które zaczyna się tak, że spodziewamy się czegoś na miarę //The Sign of the Southern Cross// i... nie będziemy rozczarowani! Równie podniośle, równie emocjonalnie i poruszająco tym specyficznym, jedynym w swoim rodzaju klimatem. Generalnie, na pewno nie jest to tak finezyjne i pełne polotu granie jak na **Heaven And Hell** czy **The Mob Rules**, nie brakuje też ewidentnych niewypałów (//Sins of the Father//, //Buried Alive//). Ale to zdecydowanie najlepszy album od czasu **Born Again**.
Data dodania: 01-01-2012 r.

Dehumanizer

Black Sabbath

Data wydania: 1992

Wytwórnia: I.R.S.

Typ: Album studyjny

Producent: Mack

Gatunki: