Encyklopedia Rocka

7 / 10

Karol Tyszkiewicz

Po pięciu latach przerwy pikantny kalifornijski tercet znów o sobie przypomniał, wydając dziesiąty studyjny album. W tym czasie sporo się zmieniło w życiu zespołu, jak i jego członków. Anthony Kiedis został ojcem, Flea rozpoczął studia muzyczne na University of Southern California, a w poszukiwaniu inspiracji Panowie podróżowali między innymi do Afryki oraz udzielali się w różnych mniejszych projektach muzycznych. Jednak najbardziej doniosła zmiana to oczywiście, zdaje się że już niestety ostateczne, pożegnanie się z zespołem Johna Frusciante. Jeśliby zapytać czy po tak głębokiej odmianie Chili Peppers zaskoczyli zawartością nowego wydawnictwa, to odpowiedź byłaby uzależniona od punktu odniesienia. Gdyby zestawić //**I'm With You**// z twórczością bandu z lat 80. to można mówić o przepaści, ale jeśli pod uwagę weźmiemy trend zarysowujący się wraz z ostatnimi płytami to widać dość konsekwentny kierunek zmian. Album otwiera kawałek //Monarchy of Roses//, który swą miałką popową aranżacją szybko studzi oczekiwania fanów. Piosenka ta zdecydowanie bardziej pasuje na jakąś składankę typu "Radio Zet Summer Hits" niż do dyskografii Papryczek. Na szczęście po nim następuje //Factory of Faith//, które znacząco podnosi poziom i wprawia w pozytywne wibracje, w których pozostaje się już do końca płyty. Kolejne piosenki to mieszanka utworów przyzwoitych, jak //Brendan's Death Song// czy ciekawa wycieczka w stylistykę lat 70. w //The Adventures of Rain Dance Maggie// oraz zupełnie przeciętnych wypełniaczach, jak //Annie Wants a Baby//, brzmiących bardziej jak odrzuty z poprzednich sesji. W niektórych utworach usłyszeć można także zapożyczenia z dotychczasowej twórczości, jeśliby na przykład wysłuchać po sobie //Look Around// oraz //By the Way//. Podobnie jest z bardzo sympatyczną balladą //Police Stadion//, która swą konstrukcją łudząco przypomina //Californication//. Jeśli chodzi o muzyków to najwięcej emocji wzbudza nowa osoba w zespole – gitarzysta Josh Klinghoffer. Kiedy po niepokoju, jakie wzbudziło odejście Frusciante, pojawiły się informacje, że to właśnie Klinghoffer go zastąpi można było oczekiwać nowych kompozycji ze względnym spokojem i nadzieją. W końcu Josh jest związany z **RHCP** już od dłuższego czasu, wspomagał ich jako gitarzysta rytmiczny na poprzedniej trasie oraz nagrywał z Frusciante jego solowy materiał. I choć pasuje do stylu Chili Peppers na pewno bardziej niż Dave Navarro, to o bezstratnym zastąpieniu Frusciante niestety nie może być mowy. Kiedy Klinghoffer gra akordy wszystko brzmi spójnie i harmonijnie, kiedy jednak przychodzi czas na partie solowe chowa się za ścianą mocno przesterowanego, intensywnego, niekiedy nawet, jak w //Monarchy of Roses//, lekko jazgotliwego, potoku dźwięków. Sekcja rytmiczna w składzie Flea i Smith jak zawsze perfekcyjna i zdumiewająca. Żal jedynie, że już prawie w ogóle nie słychać tego charakterystycznego slapu, dzięki któremu ich muzyka eksplodowała energią. Anthony Kiedis za to, z każdą kolejną płytą, śpiewa coraz ładniej i trzeba mu oddać, że jako wokalista przebył długą drogę od niemelodyjnego rymowania do gładkich harmonii, z którymi już nawet podczas koncertów radzi sobie bez większego trudu. Album jako całość, to kompilacja muzyki na przyzwoitym poziomie i miłej dla ucha. Niestety po odsłuchaniu niewiele pozostaje w pamięci. Brak tu efektu, do jakiego Chili Peppers zdążyli przyzwyczaić, że po ostatnich taktach oczarowany i zahipnotyzowany słuchacz od razu włącza krążek od początku. Najsilniejszym wrażeniem jakie pozostaje po zapoznaniu się się z **I'm With You** jest zrozumienie jak wiele wnosił do muzyki RCHP John Frusciante.
Data dodania: 01-01-2012 r.

I'm With You

Red Hot Chili Peppers

Data wydania: 2011

Wytwórnia: Warner Bros.

Typ: Album studyjny

Producent: Rick Rubin

Gatunki: