Mudhoney - Warszawa, 16.09.2009 r.
PaweĹ Chmielowiec, 22-10-2009
Kto: **Mudhoney**
Gdzie: Warszawa, Proxima
Kiedy: 16.09.2009 r.
Minęło już prawie 20 lat odkąd **Nirvana** i zjawisko nazwane "grunge" wypełzło na powierzchnię podbijając Stany Zjednoczone, a potem cały świat. Podobno w Seattle termin "grunge" to dziś już bardziej tylko zamglone wspomnienie, które przesadnie dumą mieszkańców miasta nie napawa. A szkoda. Co innego my Polacy. Dla naszych fanów rocka ta muzyka jest wciąż żywa, wciąż ich porywa i całkiem tłumnie gromadzi. Pokazał to piątkowy wieczór w Proximie, który uświetnił koncert grunge’owych pionierów – **Mudhoney**.
Patrząc na frekwencję podczas występu "rozgrzewacza", polskiego **The Black Tapes** można było mieć spore obawy. Grzmiąca, surowa mieszanka punka i rock’n’rolla brzmiała ciekawie, ale publiczność nie dała im kredytu zaufania. Ledwie garstka osób skakała pod sceną. Większość zdecydowanie celowała z przyjściem na sam występ gwiazdy, tuż przed występem **Mudhoney** Proxima w dużej części była zapełniona.
Ci, którzy przyszli, nie żałowali. Występ był bardzo żywiołowy i zaskakująco długi jak na tę kapelę (ok. 1.5 godziny), co zapewne było podyktowane gorącym przyjęciem. Bez dwóch zdań było do czego szaleć, ponieważ mimo przeszło 20-letniego stażu na scenie, zespół gra wciąż na 100%, brzmi i wygląda bardzo wiarygodnie. Trochę podstarzali, ale szczuplutcy muzycy (szczególnie wokalista Mark Arm) wyglądali jak przeciwieństwo opuchniętych i zniszczonych "pearljamowców".
Przejdźmy do sedna. To była promocja ósmej już płyty zespołu **The Lucky One**. Toteż ciężko się dziwić, ze pierwsze dwadzieścia minut wypełniły nowe numery (//I'm Now, The Lucky Ones, Next Time//). Później przyszedł czas prezentację żelaznego repertuaru. Wielu spodziewało się pewnie "przebojów" tylko z wczesnych, kultowych wydawnictw jak **Superfuzz Bigmuff**, ale tak się nie stało. Zagrali przekrojowo. Od //Suck You Dry// i //Touch Me I'm Sick// przez //Oblivion// i //Inside Job// po //Here Comes the Sickness//, który zakończył część bisową.
Rzadko się zdarza, aby artysta nie pozostawił po sobie choćby cienia niedosytu. W tym przypadku tak było. Dostaliśmy wszystko (w tym //Blinding Sun// z mojej ulubionej płyty **Piece Of Cake**), a nawet więcej. W repertuarze pojawił się również klasyk Black Flag Fix Me zapowiedziany jako "korzenie muzyki **Mudhoney**".
Kapitalny, żywiołowy koncert dzięki któremu młodzi i trochę starsi fani mogli poczuć się jakby znów nastał rok 1992 i grunge'owa gorączka. Czego chcieć jeszcze? Chyba tylko tego, aby **Mudhoney** wrócili do nas z równie udanym występem. Już wiedzą, że pustej sali nie uraczą...