Exodus, Warszawa, 01.07.2010 r.
PaweĹ Chmielowiec, 06-07-2010
Przełom wiosny i lata 2010 roku należy odnotować jako koncertowy czas triumfu thrash metalu w naszym kraju. Najpierw festiwal Sonisphere i "wielka czwórka". Ledwie dwa tygodnie później **Exodus** – wielcy nieobecni tamtej imprezy. Aż się prosiło, aby zastąpili niebłyszczący od lat **Anthrax**. Mniejsza z tym. Najlepsza thrashowa załoga ostatniej dekady znów zawitała do Polski. Tym razem na dwa występy. Pierwszy z nich odbył się w warszawskiej "Progresji", drugi we Wrocławiu.
"Progresja" do największych sal koncertowych nie należy (nawet jak na klubowe standardy), ale po plenerowym Sonisphere była to dla mnie miła odmiana. Zapach potu, piwa, fajek – to ma swój urok (he, he, he). Fani przybyli w umiarkowanych ilościach, trudno mówić, aby klub pękał w szwach. W czasie koncertu można było spokojnie postać i pomachać czachą z boku. Najbardziej zagorzali fani mogli jednak pójść w młyn, który kręcił się niemal bez przerwy. To, co błyskawicznie zwróciło moją uwagę to duża rozbieżność wiekowa uczestników. Dominowali podstarzali, uczciwych rozmiarów weterani i cherlawi, oldschoolowo ubrani małolaci, wśród których - o dziwo - nie brakowało przedstawicielek płci pięknej.
O 20-tej na scenie pojawił się olsztyński **Monolit**. Zespół mało znany i ich występ chyba pokazał dlaczego. Mieszanka thrashu i crossoveru w wykonaniu naszych rodaków była pozbawiona charakteru, wręcz nudna. Ziejący agresją zespół (chyba jedyna jego zaleta) zdołał porwać zaledwie kilku fanów, którzy, nabuzowani nadchodzącym powoli występem **Exodus**, raczej nie zwracali już uwagi na jakość odgrywanej muzyki.
Po półgodzinnym występie **Monolit**, przyszedł czas na zmianę sprzętu. O 21-ej usłyszeliśmy intro do //The Ballad of Leonard and Charles//, które przeciął masakrujący riff. I tak po szynach ruszyła thrashowa maszyna - na pewno nie ospale. Zaraz po nim – zupełnie jak na **Exhibit B: The Human Condition** – doskonały //Beyond the Pale//, a po nim powrót do pierwszej części **Exhibit A** i //Iconoclasm// (żałowałem, bo są lepsze numery na tej płycie). Dalej już tradycyjnie, czyli przekrojowo - od stosunkowo świeżych kawałków (//Deathamphetamine//, //Blacklist//, //War Is my Shepard//) po klasykę z głębi czeluści lat osiemdziesiątych. Rzecz jasna usłyszeliśmy głównie klasyki z **Bonded By Blood** (//Strike of the Beast//, //A Lesson in Violence//, //Bonded by Blood// i miłą niespodziankę - rzadziej grany //Metal Command//). Oczywiście był także //The Toxic Waltz// z szaleńczym tańcem fanów, ale wszystko i tak bladło przy "ścianie śmierci" w trakcie //Strike of the Beast// (niezorientowanych czym jest "ściana śmierci" na koncertach **Exodus** odsyłam do np. YouTube'a).
Ostatnie dokonania ekipy z Bay Area reprezentują nurt silnie progresywny, co przekłada się nie tylko na złożoność, ale i długość kompozycji. Niestety, z tego powodu kilku numerów, nie można było usłyszeć tego lipcowego wieczora. Chociażby //Piranha//, obszerniejszych fragmentów z **Fabulous Disaster** czy czegokolwiek (!!!) z **Pleasures Of The Flesh**. Ale cóż, wszystkiego mieć nie można. Spora ilość nowych numerów (aż cztery) także cieszyła, ponieważ uwiarygodniła **Exodus** w oczach fanów. Mimo ćwierćwiecza doświadczeń na grzbiecie, ten zespół wciąż wypada niesamowicie. Zarówno na scenie, jak i w studio. Wokalista Rob Dukes bezbłędnie steruje publiką i jest doskonałym frontmanem. Duet Gary Holt – Lee Altus ścina z nóg energią i precyzją gry (gdzieś w środku występu mieliśmy imponujący popis gitarzystów).
A "Progresja"? Mała, ciasna, ale dająca osobliwie kameralny klimat. Tylko trochę szkoda, że taki zespół wciąż będący u szczytu formy gra w tak skromnym klubiku z tak marną akustyką.