Encyklopedia Rocka

Scorpions, Wrocław, 31.08.2012 r.

Kto: **Big Cyc**, **Maciej Maleńczuk i Psychodancing**, **Scorpions** Gdzie: Wrocław, zajezdnia autobusowa przy ul. Grabiszyńskiej Kiedy: 31.08.2012 r. Setlista: 1. //Sting in the Tail// 2. //Make It Real// 3. //Is There Anybody There?// 4. //The Zoo// 5. //Coast to Coast// 6. //Loving You Sunday Morning// 7. //The Best is Yet to Come// 8. //Send Me an Angel// 9. //Holiday// 10. //Raised on Rock// 11. //Tease Me Please Me// 12. //Hit Between the Eyes// 13. //Kottak Attack// 14. //Blackout// 15. //Six String Sting// 16. //Big City Nights// Bisy: 17. //Still Loving You// 18. //Wind of Change// 19. //Rock You Like a Hurricane// **Scorpions** na nowo definiują znaczenie słowa "ostatni". Po swojej ostatniej płycie zdążyli wydać jeszcze jedną, a już zapowiedzieli kolejną. Także ostatni koncert w Polsce - zeszłoroczny występ w Tarnowie - szybko utracił swój status. Aktualnie ostatnim jest ten z 31 sierpnia 2012 z Wrocławia. Ciekawe jak długo. Występ niemieckich weteranów hard rocka był częścią imprezy **wRock for Freedom** i odbył się w dość oryginalnym miejscu, mianowicie we wrocławskiej zajezdni tramwajowej. Symbolicznie, bo to właśnie tam w 1980 roku rozpoczęły się jedne z pierwszych solidarnościowych strajków lat 80. Skrzętnie wykorzystali to organizatorzy, na każdym kroku podkreślając, że ów "wiatr przemian" rozpoczął się właśnie wtedy, a zakończył spektakularnym zburzeniem Muru Berlińskiego, do czego nawiązuje słynne //Wind of Change//. Ot, takie tam uzasadnienie zaproszenia akurat **Scorpions**, a i tak wiadomo, że 17 tysięcy ludzi przyjechało tam po prostu pobawić się na koncercie. I było warto. Niech mi wybaczą fani, jak i same zespoły supportujące, ale szerzej o ich występach pisać nie będę. **Big Cyc** i **Maciej Maleńczuk** po prostu bardzo dobrze sprawili się w roli koncertowych rozgrzewaczy, miło wypełniając czas oczekiwania na występ głównej gwiazdy. Mając w pamięci nieco bezbarwny występ **Scorpions** z Tarnowa, nie nastawiałem się na wiele. Tym milej zaskoczyło mnie niemal wszystko, co zobaczyłem. Poczynając od publiki, wyjątkowo licznej i wyjątkowo aktywnej. Najwyraźniej kolejne pokolenie fanów zespołu wchodzi powoli w dorosłość, bo mnóstwo tam było gimnazjalistów i licealistów przybranych w najróżniejsze wzory koszulek z logiem **Scorpions**. Co więcej, aż nazbyt widoczny był u nich ogromny entuzjazm z jakim wyczekiwali, a później odbierali koncert. W miejscu gdzie stałem działy się rzeczy, których wcześniej na koncertach tego zespołu nie widziałem, mianowicie regularne pogowanie, młyny czy crowdsurfing. I chyba właśnie ta żywiołowość młodego pokolenia sprawiła, że także ja dałem się porwać atmosferze. **Scorpions** zaczęli z wielkim animuszem, grając żywiołowe //Sting in the Tail//. Ich show nadal robi wrażenie - unoszący się kilka metrów nad sceną podest z perkusją góruje nad potężnymi ekranami wyświetlającymi efektowne animacje, muzycy wbiegają na wybieg otoczony publiką, a z całości bije zaskakująca jak na takich weteranów energia. Szkoda tylko, że kolejny raz oszczędzono nam pirotechniki, którą grupa stosuje na tej trasie, ale nawet bez niej wyglądało to efektownie. Repertuar? Taki sam jak na całej trasie, czyli dość nietypowy. Obok oczywistych klasyków znalazło się tam miejsce dla utworów, które wśród fanów nie cieszą się specjalną estymą, jak choćby //Loving You Sunday Morning// czy //Is There Anybody There?//. Zgromadzonej pod sceną widowni nie robiło to jednak szczególnej różnicy i tak samo żywiołowo reagowała na niemal wszystkie utwory. Szczególne wrażenie zrobiło tego wieczoru ograne przecież //The Zoo//, zagrane z prawdziwym ogniem. Ciśnienie wzrastało także podczas //Blackout// czy //Raised on Rock//, w których **Scorpions** udowadniali, że wciąż potrafią grać naprawdę sugestywnego hard rocka. Trochę mniej udało się //Hit Between The Eyes//, które zespół zagrał po prostu zbyt wolno. Za to zamykającemu całość //Rock You Like a Hurricane// już nic nie można było zarzucić - tyle lat, a ten klasyk wciąż działa. Nie zabrakło oczywiście ballad, z //Wind of Change// i //Still Loving You// na czele. Jednak tego wieczoru większe wrażenie zrobiły na mnie dwa inne utwory. Akustycznie zagrane //Send me an Angel// pokazało wciąż niemały potencjał głosu Klausa Meine, chociaż momentami był on skutecznie zagłuszany przez publikę. Z kolei //The Best is Yet to Come// zabrzmiało dokładnie tak jak powinno, atakując potężnym ładunkiem nostalgii. Dodatkowym smaczkiem koncertu były urodziny lidera grupy, Rudolfa Schenkera, przypadające dokładnie tego dnia. Nie zapomnieli o tym fani, kilkukrotnie intonując "Happy Birthday" i wręczając specjalnie na tę okazję przygotowane flagi ze stosownymi napisami. Wprowadziło to pewien element rozprężenia i spontaniczności, skutkujący sympatycznym rozgardiaszem na scenie. Aż się prosiło, żeby zespół zagrał jakiś dodatkowy utwór z tej okazji, ale niestety tego się nie doczekaliśmy. Była za to firmowa piramida złożona z członków grupy, niegdyś powszechna, dziś już bardzo rzadko wykonywana. Dobre i to. Oczywiście były i minusy. Nie da się oszukać wieku, który dość mocno wpłynął na sceniczną sprawność szczególnie Rudolfa Schenkera. Zdarzyło mu się kilka pomyłek podczas grania, tak jak i w wielu miejscach widać było po prostu brak sił do tak intensywnych szaleństw, do jakich przez lata przyzwyczaił fanów. Niewątpliwą wpadką było także długie i kompletnie niepotrzebne solo gitarowe Matthiasa Jabsa, nudne i na bardzo niskim poziomie muzycznym. Jednak całości koncertu niesposób ocenić negatywnie. Może to świadomość, że mimo odwlekania końca kariery, jest on jednak nieuchronny? Może wpływ naprawdę doskonale bawiących się dookoła ludzi? W każdym razie wracałem z Wrocławia pełen pozytywnych wrażeń i emocji. Mimo wszelkich braków i niedociągnięć, mimo przewidywalności i braku spontaniczności, miło było spędzić z nimi ten wieczór. Jeśli jeszcze zdarzy się jakiś "ostatni" koncert **Scorpions** - polecam.