Encyklopedia Rocka

Muzyka rockowa musi być niebezpieczna - rozmowa z Ulim Jonem Rothem

Informacja, że **Uli Jon Roth** przyjeżdża z towarzyszącym mu do Polski zespołem w ramach trasy "Scorpions Revisited", sprawiła mi wielką radość. Oto nadarzyła się możliwość usłyszenia na żywo fenomenalnych utworów **Scorpions** z lat 70. w wykonaniu gitarzysty, który nadawał tej muzyce magiczny, nietuzinkowy, eksperymentalny i nieprzewidywalny wymiar. **Scorpions** nie pamiętają o tych czasach, konsekwentnie piłując materiał z lat 80. Sporadyczne koncerty "wspominkowe" z gościnnym udziałem muzyków z dawnych lat, jak Uli czy Michael Schenker to dla nich okazja do odegrania dwóch, trzech utworów z dawnych lat i tyle. Tymczasem tu trafiła się okazja usłyszeć wyłącznie repertuar z okresu 1973 - 78, co najważniejsze z TĄ gitarą. Drugim powodem do radości było to, że trafiła się niepowtarzalna okazja do powrotu do przeszłości w rozmowie z muzykiem, który przecież po odejściu od **Scorpions** bardzo rzadko, można było odnieść wręcz wrażenie, że niechętnie, wracał do dźwięków nagranych z tymże zespołem, traktując to jako zamkniętą przeszłość. Był to zatem świetny pretekst, aby trochę szerzej wrócić do dawnych lat i zapytać o okres gry Rotha w **Scorpions**, nie powodując jego zniecierpliwienia czy irytacji wracaniem do dawnych lat. We wspaniałej, domowej atmosferze - nomen omen - Starego Domu w Domecku, przy kawie, udało mi się więc namówić Uliego na parę wspomnień ze starych czasów. Otoczenie nietypowego miejsca idealnie temu sprzyjało - Uli stwierdził, że wystrój przypomina mu dzieciństwo. Zapewnił mnie, że chciałby częściej koncertować w Polsce, a że ostatnio koncertuje mocno intensywnie, na pewno to nastąpi, szczególnie, że lubi u nas grać i wie, że może liczyć na liczne grono fanów. Myślę, że nawet dla najzagorzalszych fanów **Scorpions** z lat 70. ta rozmowa przynosi dużo nowych, ciekawych informacji. **rockers.com.pl: W zeszłym roku obchodziłeś 40. rocznicę dołączenia do Scorpions, postanowiłeś z tej okazji powrócić do tego materiału. Jesteś w trakcie długiej trasy koncertowej, szykujesz album koncertowy oraz wideo z nią związane. Zawsze myślałem o Tobie jako muzyku, który patrzy w przyszłość, co spowodowało, co skierowało Cię na drogę przeszłości? ** Uli Jon Roth: Świetne pytanie. Myślę, że (chwila zadumy)... To nie był mój pomysł, ale ludzie prosili mnie o to, bardzo często. Mówili, czemu nie chcesz grać utworów **Scorpions**. Na początku nie byłem tym zainteresowany, ponieważ uważałem to za zamknięta przeszłość. W pewnym momencie zacząłem grać te utwory i zaczęło mi się to podobać. Doszedłem w końcu do wniosku, że nie mam żadnych albumów koncertowych za wyjątkiem //**Tokyo Tapes**// (chodzi oczywiście o album **Scorpions** z 1978 r. - dop. M.W.), który jest przecież sprzed wielu lat. Nie mam żadnych albumów koncertowych Uliego Jona Rotha, jest //**Legends Of Rock**// (album: //**Legends Of Rock At Castle Donington**// z 2002 r. z udziałem m.in. Michaela Schenkera - dop. M.W.), ale nie było to tylko moje, to bardziej projekt, czy jakkolwiek to zwać. Pomyślałem, że skoro miałem długą karierę i różne były jej ścieżki, warto zrealizować kilka albumów na żywo, każdy z nich dedykowany konkretnemu fragmentowi kariery. Najpierw zatem **Scorpions**, potem **Electric Sun** a potem **Sky Of Avalon** i okres muzyki klasycznej. Zatem na pierwszy żywioł będzie etap **Scorpions**. Tak to się zaczęło. Jak już zacząłem grać te piosenki, publiczność w wielu krajach była zadowolona, pojawiało się coraz więcej telefonów od promotorów - hej, wpadnijcie do nas. Zmieniło się to w długa trasę. Nie mam zamiaru robić tego wiecznie, ale w chwili obecnej podoba mi się to uczucie, połączenia ze swoją przeszłością, wyciągnięcia z niej tego wszystkiego w nowym świetle. Chcę brać najlepsze momenty z tego czasu i robić to z tą samą intencją, ale czasami spróbować zrobić to nawet lepiej. W końcu nauczyłem się dużo przez te lata. Ale to, co dla mnie najważniejsze, to pozostać wiernym duchowi tej muzyki, co oznacza, że kiedy ją grasz, musi to brzmieć świeżo, współcześnie. To nie może być przywoływanie duchów z przeszłości, wskrzeszanie trupów, to musi być pełne życia. Pamiętam, że kiedy graliśmy to w latach 70. każdego dnia te utwory brzmiały inaczej. Eksperymentowaliśmy, improwizowaliśmy, próbowaliśmy różnych opcji, nigdy nie brzmiały tak samo. To trzyma je przy życiu. Kiedy gramy je dzisiaj, źródło jest to samo, ale jest zawsze trochę czegoś nowego, jakieś nowe smaczki. Czasem jest to coś zupełnie nowego, nigdy nie wiemy dokąd nas to doprowadzi. **R: Kiedy myślę o Scorpions z Uli Jonem Rothem na pokładzie, wydaję mi się, że to muzyka wciąż niedoceniana, wciąż ciesząca się zbyt małą popularnością, za mało rozpoznawalna. Wspaniały zmysł melodii, charakterystyczne riffy - to wszystko, co przyniosło później grupie sukces, to już tam było. Ale to, czego nie było później, to Twoja gitara. Magiczne, niezwykle oryginalne brzmienie, oryginalne pomysły, ciekawe efekty. Nie mogę zrozumieć zachowania Scorpions, którzy zachowują się jakby ich kariera zaczęła się od Lovedrive, a wcześniej było tylko We'll Burn The Sky, no może In Trance...** UJR: Kiedy odchodziłem z zespołu w czasach //**Tokyo Tapes**//, wszystko było już gotowe. Wiedzieliśmy, że sukces jest przed nami, co roku szliśmy mocno do przodu, już mieliśmy na koncie kilka złotych płyt. **//Virgin Killer//**, //**In Trance**//... Sukces już na nas czekał, każdego rok szliśmy do przodu, pisaliśmy coraz lepsze piosenki... Największy sukces przyszedł w momencie, kiedy zespół zmienił wytwórnię płytową, //**Lovedrive**// był już nagrywany dla EMI, co z miejsca zapewniło międzynarodową dystrybucje, wcześniej nagrywaliśmy płyty dla RCA. To była dobra wytwórnia na Europę, ale nie na Stany Zjednoczone. Zatem to była naprawdę duża zmiana. Wiesz, to historia, a decyzja o odejściu ze **Scorpions** była tylko i wyłącznie moją... **R: Ale jak patrzysz na te nagrania dzisiaj. Czy jesteś z nich zadowolony?** UJR: Każda płyta była zupełnie inna, ale wszystkie były częścią tej samej opowieści. Prawda jest taka, że nie wracałem do tej muzyki, słuchałem tych płyt dopiero, kiedy przygotowywałem się do obecnej trasy. Sporo rzeczy, które usłyszałem było dla mnie zaskoczeniem, aczkolwiek i równie dużo było rzeczy oczywistych. To muzyka, która dla mnie wciąż brzmi niezwykle świeżo, szczególnie że nie słuchałem jej od trzydziestu lat. Teraz rozumiem skąd ten sukces **Scorpions** (śmiech). Prawda jest taka, że w młodości niespecjalnie mnie to interesowało, nie słuchałem płyt, które nagrałem. Myślę że, nie jestem dobrym sędzią w tej sprawie. Jestem zbyt blisko tej muzyki, jestem jej częścią, niech oceniają to inni. Jestem świadomy tego, że te albumy przeszły do klasyki rocka, że były w swoim czasie czymś kompletnie unikalnym. Nie było w tym czasie w Europie zespołu, który miałby tyle melodii w sosie hard rockowym. Niezaprzeczalnie, istniały lepsze zespoły, ale żaden nie miał tak wspaniałych melodii, i mam tu na myśli zarówno kwestie wokalne, jak i gitar. Te zespoły z najwyższej półki to były przede wszystkim riffy, wspaniałe riffy. **Led Zeppelin**, **Deep Purple**, **Black Sabbath** - to wszystko były riffy. **Scorpions** to inny zespół, nie bazowaliśmy tak mocno na riffach... Akordy, harmonie, melodia. Myślę, że to było coś niezwykłego w tych czasach i to jest główny powód sukcesu. **R: W ówczesnych Scorpions istniał pewien dualizm. Z jednej strony kompozycje Rudolfa Schenkera ze słowami Klausa Meine - charakterystyczne riffy i melodie, rockowa tematyka tekstów, wzbogacone Twoją gitarą. Z drugiej - Twojej kompozycje - zupełnie inne, Drifting Sun, Hell Cat, Sun In My Hand...** UJR: Większość z nich to eksperymenty, to było coś zupełnie innego... **R: No właśnie, sprawia to trochę wrażenie, że od początku szedłeś w innym kierunku niż reszta zespołu. W kilku wywiadach, które czytałem, Klaus Meine wspomina, że byłeś wspaniałym gitarzystą, ale indywidualistą, a Scorpions potrzebowali bardziej gracza zespołowego. Jak Ty to odbierasz? Jak się czułeś w zespole w tym czasie?** UJR: Myślę, że to absolutnie nie jest prawda. Klaus z reguły mówi o tym inaczej, może powiedział tak raz... To, co mógł mieć na myśli i to, co z reguły mówi, to fakt - niezaprzeczalny - to były dwa zespoły w jednym, to było coś zupełnie innego, inny styl. Szczególnie, kiedy spojrzymy na moje piosenki, jak //Polar Nights//, gdzie słychać olbrzymi wpływ **Jimiego Hendrixa**, którego oczywiście kompletnie nie ma w piosenkach Rudolfa i Klausa. Kiedy jednak ja grałem w utworach, które napisał Klaus z Rudolfem byłem zawodnikiem drużynowym, nikt nie może temu zaprzeczyć. Myślę, że to, o co tutaj naprawdę chodzi, to kwestia tego że w ówczesnych **Scorpions** mieściły się tak naprawdę dwa zespoły, dwa style. Bywało tak, szczególnie pod koniec naszej wspólnej pracy, że były takie piosenki, które kompletnie mi się nie podobały, których nie czułem, których nie chciałem nagrywać... **R: Jak Steamrock Fever?** UJR: Dokładnie, może były takie z dwie czy trzy, nie za dużo. Ale to nie ma znaczenia. Jak już powiedziałem, sukces **Scorpions** był już wówczas pisany, to było pewne, każdy o tym wiedział, nie dało się tego zatrzymać. Ja o tym wiedziałem, zespół o tym wiedział. Gdybym został w zespole, myślę, że byłoby dokładnie tak samo. Gdybym grał w //Send Me An Angel//, czy zniszczyłbym piękno tej piosenki? Oczywiście nie, zagrałbym dobre solo do tej przecież wspaniałej piosenki. Gdyby Rudolf miał już napisane //Rock You Like A Hurricane//, zagrałbym solo na początku i riff, nie byłoby czego tu popsuć. Byłby sukces, ale na pewno byłoby inaczej. Zespół byłby inny, może miałby inną publiczność. Ale myślę, że sukces przyszedł dlatego, że szliśmy do niego spokojnie, krok po kroku. W końcu kiedy już odszedłem, a chłopaki trafili do Stanów, zrobili furorę - byli unikalni, nikt tak nie grał. I - oczywiście - piosenki. Kompozycje były coraz lepsze. Napisałem //Sails Of Charon// na //**Taken By Force**//, to nie jest utwór, który mógł powstać na //**Fly To The Rainbow**//, nie mógłbym tego zrobić na pierwszym albumie ze **Scorpions**, rozwijałem się jako muzyk. Gdybym został... Myślę, że to byłaby potężna mieszanka, ale cóż, nie byłem szczęśliwy w zespole pod koniec... Świetnie się czułem w zespole przez cztery lata, ale w piątym roku zacząłem się czuć źle, wiedziałem, że chce robić coś zupełnie innego, zupełnie inaczej. Szczególnie, że miałem już napisany album //**Earthquake**// (debiut **Electric Sun** - dop. M.W.). Ale nie mogłem tego zaprezentować w **Scorpions**. Publiczność tego zespołu nie oczekiwała takiej muzyki, pozostali nie chcieliby tak grać, to by nie pasowało. Nie było innego wyjścia, musiałem opuścić zespół. No może... Mogłem nagrać tę płytę jako solową, a zostać w **Scorpions**, niektórzy mi mówili, czemu tak nie zrobisz. Może i mogłem. Ale wówczas nie myślałem o tym w ten sposób. Czułem, że muszę skoncentrować się na **Electric Sun** na sto procent. Nie wiem, cóż (zamyślenie). W życiu dokonujesz wyborów, oto konsekwencje... **R: Nie mogę nie skorzystać z okazji i nie zapytać o mój ulubiony utwór Scorpions, będący - tak się akurat złożyło - Twoją kompozycją. Mam na myśli Polar Nights, czy mógłbyś powiedzieć co zainspirowało Cię do napisanie tego utworu? Jakaś burza śnieżna, zimowy wieczór? ** UJR: Hmm (uśmiech i chwila namysłu). Słowa były napisane dla mojej ówczesnej dziewczyny z Włoch, to był taki krótki epizod, nazywała się Maristella. Riff był oczywiście mocno zainspirowany **Jimim Hendrixem**. Myślę, że pomysł na słowa przyszedł mi po lekturze wierszy Arthura Rimbaud, czytałem wówczas jego wiersze. Reszta poszła bardzo prosto, bang, bang, bang. I tyle, jest. Nie pamiętam, żebym jakoś szczególnie długo nad nią pracował. I myślę, że chociaż, jak wspomniałem jest tu klimat Hendrixa, to jednak jest tutaj coś, nie w jego stylu, to była taka moja europejska wersja jego muzyki, podobnie jak i inne moje utwory (uśmiech). **R: Przejdźmy zatem do Twoich solówek. Co tu ukrywać - robią do dziś ogromne wrażenie. Na mnie największe robiło zawsze solo z Top Of The Bill. Dzikie, szaleńcze, nieokiełznane, z dziwnymi efektami, oszałamiające... Jak Ty na nie spoglądasz, czy jakoś szczególnie nad nim pracowałeś?** UJR: Chcesz usłyszeć prawdę (śmiech)? **R: Pewnie!** UJR: Nie pamiętam go (śmiech). Myślę, że to świetny utwór, natomiast samą solówkę napisałem bardzo szybko, z marszu. **R: No, tego to się nie spodziewałem (śmiech)** Hmm, niech pomyślę. Coś tam pamiętam z trasy z Japonii, kojarzę też, że na //**Tokyo Tapes**// brzmi zupełnie inaczej. Graliśmy też to parę razy w Grecji, tak mi się wydaje, i grałem to solo pod wpływem chwili. To była solówka bardzo spontaniczna, po prostu przyszła do mnie i ją zagrałem. Są solówki, które mocno wbiły mi się w pamięć z czasów **Scorpions**, jak //Catch You Train//, które pisałem wręcz jako kompozycje. Natomiast większość z nich powstawała po prostu pod wpływem chwili, to był dla mnie bardzo szybki proces, wchodziłem do studia i grałem. To było zbyt dawno temu. Wiesz, jak to jest. Na przykład wczoraj poznałem promotora w Bochni, świetny gość. Powiedział mi, że rozmawialiśmy długo jakoś w zeszłym roku. A ja nic nie pamiętałem. Cóż, ile świetnych rozmów masz w życiu? Kiedyś byłem młody, miałem perfekcyjną pamięć, ale to się zaciera. Nie myślę za bardzo o przeszłości. Jeśli chcesz mieć dobrą pamięć, wiadomo, trzeba sięgać do przeszłości, przypominać sobie pewne rzeczy, pielęgnować to, a ja nie patrzę w przeszłość. To nie jest tak, że tego nie lubię, że nie lubię swojej przeszłości, po prostu tego nie robię. Wracając do //Top of The Bill//, nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek mnie pytał o ten utwór. Słuchałem tej piosenki raz, w zeszłym roku, kiedy wybierałem które utwory zagrać na tej trasie. Wybrałem dwadzieścia ulubionych i dziesięć, nazwijmy je - rezerwowych. Kiedy doszedłem do //Top of the Bill//, pomyślałem, że to świetny riff. **R: Zawsze byłem ciekaw co stało się z Tobą na ostatnim albumie nagranym ze Scorpions - Taken By Force. Zniknęło tam gdzieś dominujące brzmienie Twojej gitary, która jest bardziej dopasowana do brzmienia Rudolfa Schenkera. Ogólnie - brzmienie jest bardziej wygładzone, nie ma też żadnego utworu, który śpiewasz. Czy to była Twoja decyzja, pomyślałeś, zróbmy to tak, jak reszta proponuje, spróbujmy?** UJR: Wiesz, na tym albumie... (zamyślenie) **R: Tak jakbyś stracił serce do tej muzyki...** UJR: Dokładnie tak było. Nie było w tym mojego serca. Jak wspomniałem, miałem już większość materiału na //**Earthquake**// i chciałem opuścić zespół, jeszcze przed nagraniem **//Taken By Force//**. Pamiętam, rozmawiałem z Francisem, z którym się dobrze wówczas kumplowałem i pytam się go - jak myślisz powiedzieć im teraz, czy po nagraniu albumu. Francis powiedział - powiedz po płycie. Więc zrobiłem tę płytę, ale tak naprawdę byłem już skoncentrowany na //**Earthquake**//, moje myśli były gdzie indziej. Byłem w studio, ale nie miałem takiej energii, takiej pomysłowości jak na //**In Trance**// i //**Virgin Killer**//, gdzie byłem wszędzie, angażowałem się na maksimum, gdzie traktowałem te płyty jako swoje dzieci. Na //**Taken By Force**// byłem, tak jakby odłączony. Podobało mi się //We'll Burn The Sky//, to świetny numer. Były moje utwory - //Sails Of Charon//, //Your Light//, generalnie muzyka z tej płyty podobała mi się, ale byłem już wówczas myślami w innym miejscu. **R: Jest na tej płycie utwór I've Got to Be Free, który brzmi jak Twój żarcik, jak przesłanie dla pozostałych członków zespołu na pożegnanie. Słowa wydaja się bezpośrednio odnosić do Twojej ówczesnej sytuacji w zespole i są zaskakująco ostre dla Twoich kolegów** UJR: Tak, to jest o moim odejściu, ale myślę, że Klaus się w tym nie połapał. No dobra, może i się połapał, ale skoro to zaśpiewał (śmiech). Myślę, że to naprawdę zabawne. Nie należy brać tej piosenki jednak zbyt poważnie, mam swoje poczucie humoru, i to jego przykład. Jest tam trochę prawdy, ale to było w takim sosie melodramatycznym, taki żarcik. **R: Przejdźmy zatem do kolejnego etapu Twojej kariery - Electric Sun. Zawsze byłem ciekaw, czy to prawda, że początkowo, szukałeś do tego projektu wokalisty i dopiero, gdy nie przynosiło to rezultatów, zdecydowałeś się przejąć również obowiązki wokalne...** UJR: Tak, to prawda. To było trudne, ponieważ nigdy nie patrzyłem na siebie jako wokalistę. Prawda jest taka, że jedyny powód dla jakiego śpiewałem w **Scorpions**, na przykład w //Dark Lady//, było to, że Dieter Dierks powiedział mi, że powinienem dany utwór zaśpiewać. W //Dark Lady// zaśpiewałem tylko w demo dla Klausa, ale on nie mógł się w tym odnaleźć, podobnie było z //Polar Nights// czy //Hell Cat//. Kiedy zaczynałem z **Electric Sun**, chciałem znaleźć odpowiedniego wokalistę, ale nie mogłem znaleźć nikogo, kto miałby to poczucie smaku, którego szukałem. Na to potrzebny był czas. A my byliśmy już w studio, album był nagrywany, były już utwory w wersji demo z moim wokalem. Miałem nawet paru gości w studio, którzy to śpiewali. To jednak nie wychodziło, nie działało, potrzebowałem kogoś kto przekroczy tę cienką linię, którą wyznaczyłem. To nie była muzyka dla typowego rockowego wokalisty, to brzmiałoby dziwnie, potrzebny był klimat Dylana, Hednrixa, klimat pewnego barda, który w pewien sposób opowiada historie, to nie było proste. Do tego - nie ukrywajmy - wszystko mocno opierało się gitarze, a większość wokalistów z prawdziwego zdarzenia nie lubi tego, nie chce czegoś takiego. **R: Wiadomo, schodzą wówczas z pierwszego planu, który rezerwują wyłącznie dla siebie...** UJR: Dokładnie. Zatem, koniec końców, mój wokal został. Oczywiście, usłyszałem z tego powodu sporo narzekań, które rozumiem, ale tak się stało. Z kolei na drugim albumie (//**Firewind**// - dop. M.W.) zdecydowałem, że nadal śpiewam sam i to był błąd, sam nie lubię tych wokali. Dzisiaj wiem, że zrobiłbym to lepiej. Problem w tym, że chciałem brzmieć jak prawdziwy wokalista, a nie powinienem tego robić, powinienem śpiewać tak, jak wcześniej. Z kolei na trzeciej płycie (//**Beyond The Astral Skies**// - dop. M.W.), zacząłem śpiewać lepiej, ale i zacząłem współpracować z innymi wokalistami, co czynię od tej pory notorycznie, współpracuje tylko z dobrymi wokalistami. Wokal to jest coś z czym się rodzisz albo nie, ja tego nie mam. Śpiewam zgodnie z tonacją, melodią, z odpowiednim frazowaniem, ale nie mam odpowiedniego brzmienia, który potrzebujesz by śpiewać rocka. Dlatego obecnie współpracuje z profesjonalnymi wokalistami, jeżeli mówimy o muzyce stricte rockowej. Chyba że czasem trzeba coś po prostu opowiedzieć, recytować, wręcz mówić w utworze, wtedy się włączam, niektórzy wokaliści tego nie potrafią, potrafią tylko śpiewać (śmiech). **R: Mocno zdziwiła mnie Twoja wypowiedź, jaką znalazłem na Twojej stronie internetowej, gdzie odpowiadasz na pytanie jednego z fanów słowami: "Nigdy nie kochałem rocka, nigdy nie był on bliski mojemu sercu, ale byłem zawsze zafascynowany pewnymi możliwościami jakie ze sobą niesie"** UJR: To całkowita prawda. Nigdy nie przepadałem za rockiem, sam nie wiem jak to się stało, że tu skończyłem... **R: A do tego jesteś postrzegany jako jeden z najlepszych i najważniejszych gitarzystów w historii tego gatunku...** UJR: No cóż... Wszystko z powodu możliwości, tak bym to określił... Kiedy miałem 16-17 lat chciałem grać muzykę klasyczną, studiowałem klasyczną gitarę, to jest kierunek, w którym chciałem iść, mało grałem na gitarze elektrycznej. Wtedy pojawiła się sprawa ze **Scorpions**. Zdałem sobie wówczas sprawę, że jestem na skrzyżowaniu dróg. Czułem, że gitara elektryczna daje mi niemalże nieskończone możliwości jej odkrywania. Uwielbiałem wówczas słuchać koncertów skrzypcowych czy fortepianowych, ale pomyślałem, czy nie byłoby wspaniale spróbować czegoś zupełnie innego, sprawić żeby gitara elektryczna była na tym samym poziomie, co te klasyczne instrumenty, ze swą nieokiełznaną mocą i unikalnym brzmieniem, to była moja mantra, to mnie kręciło. Instrument do odkrywania. We wczesnych latach 70. gitara elektryczna była praktycznie wciąż nieodkryta. Hendrix i Clapton pokazali poszli bardzo daleko w bluesowym kierunku, ale nigdy nie próbowali drogi muzyki klasycznej. Nikt tego nie robił, Blackmore trochę próbował, ale nigdy nie poszedł w tym kierunku całkowicie. Był Django Reinhardt, ale to był jazz, to był cygański jazz, muzycy jazzowi to jak wiadomo, inna bajka. Rock nie szukał tam inspiracji... **R: Aczkolwiek Django Reinhardt, to muzyk, który mocno zainspirował Tony'ego Iommiego...** UJR: Ooo, o tym nie wiedziałem. Kontynuując. To były moje inspiracje. Kiedy grałem z Rudolfem, Klausem, myślałem sobie, że to bardzo interesujące. Ponieważ w tych, w pewien sposób narzuconych ramach, moim wyzwaniem było pisać naprawdę proste, dobre melodie, które dotrą do słuchacza. Dużo się nauczyłem. W tym czasie kręcili mnie bardziej Rachmaninow czy Chopin, było to coś zupełnie innego. Ale zarazem fascynującego, ciekawego. Jak tworzyć coś o wysokiej wartości artystycznej, ale pozostać zrozumiałym dla ludzi, docierać do nich. Rudolf i Klaus umieli to robić, umieli dotrzeć do ludzi, to było dla nich naturalne. Aczkolwiek ich nie interesowała wirtuozeria... Czułem się, że **Scorpions** to było dobre miejsce do odkrywania gitary, odkrywania muzyki w nowy sposób. Tak skończyłem w muzyce rockowej. Oczywiście, na początku kochałem muzykę **Hendrixa**, kochałem **Cream**. Ale to był rock, muzyka eksperymentalna, dużo się tam działo, to nie to, co słyszymy w dzisiejszym heavy metalu, który często wydaje się być tworzony przez maszyny. Dziś muzyka jest kompletnie przewidywalna, a to było coś zupełnie innego. Rock musi być niebezpieczny, innowacyjny, nie wypolerowany, a przede wszystkim świeży. Tu nie chodzi o perfekcję... **R: Słuchasz w ogóle współczesnego rocka?** UJR: Nie słucham, nie jestem tym zainteresowany. Czasem coś dobrego usłyszę, jakiś fajny numer, ale nie skupiam na tym swojej uwagi. **R: Wspomniałeś o Chopinie, jesteśmy w Polsce, zatem naturalne pytanie, jak odbierasz jego muzykę?** UJR: Chopin to dla mnie jeden z najważniejszych kompozytorów. Najważniejsi w historii muzycy to dla mnie Mozart, Bach, Chopin i Beethoven. On niewątpliwie był jednym z tych wielkich, wzniósł tę muzykę na wyżyny. Polska dusza jest pełna muzyki, Chopin to wspaniale wydobył, z muzyki ludowej, folkowej zrobił wielką sztukę... Cechowała go niesamowita muzyczna inteligencja, grał niesamowite melodie. Właśnie - ponownie - melodia i harmonia. To był Chopin, nie rytm. Rytm to Beethoven. Nauczyłem się od niego bardzo dużo, studiowałem tę muzykę. **R: Jak już mówiliśmy, grasz ostatnimi czasy bardzo dużo koncertów. Czytałem, że masz już gotowy materiał na nowy album. Kiedy go zarejestrujesz?** UJR: To dobre pytanie. To będzie oczywiście album rockowy, jako, że nie lubię rocka (śmiech). Napisałem materiał jakieś dwa lata temu, jest praktycznie ukończony. Porównując do ostatniego mojego albumu - //**Under A Dark Sky**// - jest mniej symfonicznie, bardziej rockowo. Ale to zupełnie inny rodzaj rocka, trudny do wytłumaczenia. Jeśli znasz moją historię, wiesz że każdy mój album był zupełnie inny, wiesz, że tak będzie i tym razem. Nie interesuje mnie pisanie drugi raz tego samego, to nie jest moja droga. Zawsze szukam czegoś nowego. **R: Jest szansa, że usłyszymy tę muzykę w przyszłym roku?** UJR: Możliwe. Jestem gotowy do jej nagrania. Chcę skończyć teraz temat **Scorpions**, miksujemy //**Scorpions Revisited**//, który jest albumem dwupłytowym. 1 października kończymy miksy, w tym roku się to ukaże w Japonii, może i w Europie, rozmawiamy z firmą płytową, jest późno, ale zobaczymy... Robimy też blu-ray, ale z innymi nagraniami, z innego koncertu plus sporo niespodzianek związanych ze **Scorpions**. Blu-ray będzie zawierał też stare nagrania, rarytasy, które kręciłem kamerą Super-8 w czasach **Scorpions** i czego jeszcze nikt nie widział, a jest to naprawdę dobre. To jest historia całego czasu, który w tym zespole spędziłem, włączając w to okres //**Tokyo Tapes**//. Większość czasu będzie widać na ekranie Rudolfa, Klausa i Francisa, mnie tam nie ma ponieważ to nagrywałem (śmiech). Myślę, że to przede wszystkim gratka dla kolekcjonerów **R: To wspaniała wiadomość, czekam z niecierpliwością.**